Nagły upadek reżimu Wiktora Janukowycza zaskoczył Kreml. Ale po czterech dniach wahania Władimir Putin przystąpił do działania. I to brutalnego.
W czwartek nad ranem grupa uzbrojonych Rosjan zajęła budynek regionalnego parlamentu na Krymie. Kilka godzin później pod ich nadzorem deputowani uchwalili apel, w którym „przejmują pełną odpowiedzialność" za losy regionu i zapowiadają na 25 maja referendum w sprawie jego autonomii.
– To jest pierwszy krok do pełnej niezależności – ostrzega Konstantin Kanonienko z kijowskiego Narodowego Instytutu Studiów Strategicznych. W „Rz" odpowiada na to Mustafa Dżemilew, duchowy przywódca Tatarów krymskich: – Krym musi zostać częścią Ukrainy.
To najłatwiejszy do przejęcia dla Moskwy region Ukrainy: prawie 60 proc. mieszkańców Krymu to Rosjanie. Ale na tym ambicje Kremla się nie kończą. W wydanym wczoraj oświadczeniu rosyjski MSZ zapowiada „twardą i bezkompromisową odpowiedź na pogwałcenie praw naszych rodaków w obcych państwach". To sygnał, że Rosja nie wyklucza interwencji także w Doniecku czy Charkowie. W pobliżu granicy Ukrainy manewry rozpoczęły rosyjskie myśliwce bojowe. Ma do nich dołączyć 150 tys. żołnierzy.
Władimir Putin nie zamierza też uznawać nowych ukraińskich władz. – Kto ma większą legitymację – rzekomy prezydent wybrany przez połowę Rady czy prezydent, którego wybrał naród? – pytał retorycznie wysłannik rosyjskiego przywódcy Władimir Łukin.