Szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier nie kryje, że jest zwolennikiem sankcji dla Rosji. I i to jak najszybciej, jeżeli negocjacje z Moskwą nie dadzą rezultatów.
Dla Steinmeiera zarówno przyśpieszenie terminu referendum na Krymie, jak i przyjęcie projektu ustawy przez Dumę Państwową o gotowości włączenia Krymu do Federacji Rosyjskiej jest „dolewaniem oliwy do ognia". Dlatego też jego zdaniem sankcje powinny zacząć działać już przed niedzielą 16 marca, terminem krymskiego referendum.
Warto przypomnieć, że Steinmeier był zaufanym człowiekiem kanclerza Gerharda Schrödera (SPD), który prowadził politykę zacieśniania więzi z Rosją, a także z „krystalicznie czystym" demokratą, jak ówczesny szef niemieckiego rządu nazywał Putina.
Zresztą broni nadal Putina, przypominając kryzys w Jugosławii. – Wysłaliśmy wtedy samoloty na Serbię i wspólnie z NATO bombardowały one suwerenny kraj – powiedział niedawno były kanclerz na jednym ze spotkań. Jest zdania, że to, co dzieje się na Krymie, jest oczywiście sprzeczne z prawem międzynarodowym, lecz współwinna tej sytuacji jest Unia Europejska. Komisja UE zrobiła – w opinii byłego kanclerza i przyjaciela Władimira Putina – poważny błąd, już na wstępie oferując Ukrainie podpisanie porozumienia stowarzyszeniowego według zasady albo, albo.
Dzisiejszy szef niemieckiej dyplomacji wydaje się być innego zdania. Zresztą innego także od pani kanclerz Angeli Merkel (CDU), która jest zdecydowanie bardziej ostrożna w nakładaniu sankcji. Zresztą i tak na razie symbolicznych, bo na szczycie UE w ubiegłym tygodniu ustalono zerwanie rozmów z Rosją na temat wiz i zamrożenie dyskusji wokół nowego porozumienia gospodarczego. Ich zaostrzenie miałoby polegać na zajęciu kont osób odpowiedzialnych w Rosji za eskalację sytuacji na Krymie czy odmowie udzielaniu im wiz. Kanclerz Merkel opowiedziała się jedynie na razie za bojkotem spotkania G8 w Soczi w czerwcu tego roku.