Trybunał Konstytucyjny uznał, że obowiązująca od 2005 r. ordynacja wyborcza, zgodnie z którą Italia zdążyła już trzy razy wybrać parlament, jest niezgodna z ustawą zasadniczą, bo głosowano na partie, a nie na kandydatów. Parlament stanął przed koniecznością uchwalenia nowej ordynacji.
Przemawiały za tym też względy praktyczne, bo za pomocą obecnej nie sposób dziś wyłonić zdolnej do rządzenia większości parlamentarnej. Projekt nowej ordynacji uzgodnili premier i szef lewicowej Partii Demokratycznej (PD) Matteo Renzi z Silvio Berlusconim, szefem największej partii opozycyjnej Forza Italia.
Jednak deputowane z lewa i z prawa wniosły poprawki, dzięki którym, gdyby zostały przyjęte w poniedziałkowym głosowaniu, na listach wyborczych znalazłoby się 50 proc. kobiet.
Spośród 198 pań zasiadających w 630-osobowej Izbie 90 przyszło ubranych na biało, by w ten sposób podkreślić wsparcie dla idei parlamentarnej równowagi płciowej. W związku z tym, że najliczniej reprezentowana w Izbie PD ma parytet płciowy zapisany w swoim programie, poprawka powinna była przejść śpiewająco. I wówczas prawica, która o żadnych kwotach płciowych słyszeć nie chce, najpierw przypomniała premierowi, że pacta sunt servanda, bo w pakcie Renzi-Berlusconi o parytecie płciowym mowy nie było, a potem wymusiła głosowanie tajne, i to zgodne z sumieniem deputowanych, a nie dyscypliną partyjną.
Naturalnie nie wiadomo, kto jak głosował, ale z arytmetyki wynika, że w szeregach postępowej PD znalazło się aż 101 męskich szowinistów i poprawka przepadła, podobnie jak inna, która ustawowo zapewniałaby paniom 40-procentową obecność w parlamencie.