Środowe wybory parlamentarne w Iraku upłynęły pod znakiem obaw o bezpieczeństwo. Walczące z rządem w Bagdadzie ugrupowania rebelianckie i islamistyczne zapowiedziały wcześniej, że będą wszelkimi środkami starały się przeszkadzać w wyborach, które ich zdaniem zostały zmanipulowane.
Rzeczywiście w ciągu ostatniego tygodnia przed otwarciem lokali wyborczych w zamachach bombowych i starciach z siłami bezpieczeństwa śmierć poniosło ok. 160 osób. Wskutek ciągłego zagrożenia kampania wyborcza była ograniczona. Mimo wprowadzenia nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa w samym dniu wyborów zginęło 12 osób, w tym dwóch urzędników jadących do komisji wyborczej koło Kirkuku.
W Bagdadzie obowiązywał zakaz poruszania się samochodami, a główne ulice i okolice komisji wyborczych patrolowane były przez silnie uzbrojone oddziały policji i wojska. Na ruch uliczny zezwolono dopiero późnym popołudniem, licząc na to, że część wyborców odważy się przyjechać do komisji wyborczych samochodem.
Mimo kilku ataków wybory i tak zostały uznane przez bagdadzkie władze za sukces. Biorąc pod uwagę skalę toczącej się wciąż w Iraku wojny terrorystycznej, obserwatorzy spodziewali się nawet większej aktywności zbrojnego podziemia. W ciągu czterech miesięcy tego roku zginęło już łącznie ok. 2260 osób, czyli prawie tyle, ile w całym roku 2010. Jeśli tendencja się nie odwróci, do Iraku może powrócić krwawy chaos z lat 2006–2008.
Najbardziej krytyczna sytuacja panuje wciąż w prowincji Anbar graniczącej z ogarniętą wojną domową Syrią. Co czwarta ofiara zamachów terrorystycznych straciła życie właśnie na tym zdominowanym przez sunnitów obszarze.