Za czasów poprzedniej ekipy rządzącej do marca 2013 r. 72-letni obecnie Zhou Yongkang był potężnym ministrem bezpieczeństwa publicznego, nazywanym cesarzem chińskiej bezpieki. Nadzorował służby bezpieczeństwa, policję, sądownictwo, organizacje paramilitarne. Był też jednym z dziewięciu członków Biura Politycznego Komunistycznej Partii Chin.
O jego upadku zaczęto mówić w ubiegłym roku, kiedy w sidła wzmocnionego przez Xi Jinpinga urzędu antykorupcyjnego wpadło kilku bliskich współpracowników Zhou Yongkanga. Jesienią ubiegłego roku wyszło na jaw, że minister miał nie całkiem legalne związki z wielkim biznesem, a konkretnie z sektorem energetycznym w prowincji Syczuan. Sam zresztą zaczynał karierę w tej branży. Dokładnie nie wiadomo, w jaki sposób dyrektor koncernu naftowego PetroChina został w 1998 r. politykiem w Pekinie, ale zapewne miał potężnego protektora (być może był nim sam Jiang Zemin, ówczesny przewodniczący KPCh).
Aresztowano kilku jego bliskich znajomych, którzy ułatwiali mu prowadzenie interesów – Jianga Jemina, szefa PetroChina, oraz Wu Binga, dyrektora elektrowni wodnych w Syczuanie.
Postępowanie (wówczas jedynie dyscyplinarne) objęło także krewnych szefa bezpieki. Okazało się, że spory majątek niewiadomego pochodzenia zdobył jego brat Zhou Yuanqing, jego druga żona Jia Xiaoye i 41-letni syn Zhou Bin.
Spekulowano wówczas, czy dygnitarz tak wysokiego szczebla może w końcu sam zostać poddany upokarzającemu śledztwu czy może jednak nadal obowiązywać będzie zasada: kruk krukowi oka nie wykole, i upokorzony czerwony mandaryn zesłany zostanie jedynie na emeryturę gdzieś na prowincji.