W poniedziałek w Aszdot tysiące ortodoksyjnych Żydów żegnało rabina Mordechaja Leifera, który zmarł na Covid-19. Tłok, przepychanki, brak dystansu. Rzecz nie do pomyślenia w warunkach drastycznych ograniczeń epidemicznych, kiedy zamknięty jest cały kraj, stoi gospodarka, nie działa praktycznie lotnisko Ben Guriona, istnieje zakaz podróży czy nawet oddalania się na ponad kilometr od miejsca zamieszkania, nie mówiąc już o zakazie zgromadzeń i zamkniętych synagogach. I to w czasie całej serii ostatnich żydowskich świąt.
Charedim, czyli ortodoksyjni Żydzi, stanowią zaledwie 10 proc. mieszkańców Izraela, lecz jak się ocenia, w środowisku tym występuje ponad 40 proc. zakażeń. Jednak to tu nie przestrzega się najczęściej regulacji pandemicznych. Dla charedim jest nie do przyjęcia ingerencja władz państwowych w funkcjonowanie ich społeczności tworzącej ze swymi autonomicznymi instytucjami swego rodzaju państwo w państwie, od samego początku powstania Izraela. Z drugiej strony zachowanie ograniczeń u ortodoksów utrudnia duża liczebność rodzin dysponujących często małymi mieszkaniami.
Sprzyja to gwałtownemu rozwojowi epidemii w całym kraju. 4–5 tys. zakażeń dziennie i ponad 1,7 tys. zgonów w kraju liczącym 9 mln mieszkańców jest katastrofą. Pod koniec września zakażeń było nawet ponad 9 tys., co w przeliczeniu na liczbę mieszkańców było rekordem w skali świata. W takich warunkach upływający w piątek termin zakończenia drugiego już, tym razem trzytygodniowego, lockdownu został właśnie przedłużony o tydzień.
Trwa dyskusja na temat zachowań charedim. – Ten widok to naplucie w twarz całemu krajowi – ocenił Avigdor Liberman, były minister obrony w rządzie premiera Netanjahu, relacje z pogrzebu w Aszdot.
Stoi na czele nacjonalistycznego i laickiego ugrupowania Nasz Dom Izrael wspieranego przez imigrantów z krajów byłego ZSRR.