Od co najmniej trzech lat Katalonia walczy o niepodległość, jednak dopiero we wrześniu tego roku odbędzie się upragnione i legalne głosowanie na ten temat.
Nie będzie to wprawdzie formalne referendum niepodległościowe, o którego organizację zabiegał bezskutecznie w Madrycie rząd katalońskiej autonomii. 27 września tego roku odbędą się wybory do parlamentu Katalonii, których wynik zaważy na dalszych losach najbogatszego regionu Hiszpanii. Najważniejszym tematem kampanii wyborczej będzie niepodległość dla liczącego 7,5 mln mieszkańców regionu. – Będzie to godzina prawdy – mówi „Rz" Marti Estruc z Diplocat, czyli Publicznej Służby Dyplomatycznej, organizacji prywatnej wspieranej przez rząd Katalonii.
Nie były nią ani milionowe demonstracje proniepodległościowe ostatnich lat, ani zorganizowane przez rząd 9 listopada ubiegłego roku tzw. konsultacje społeczne, podczas których wprawdzie 80 proc. jego uczestników opowiedziało się za niepodległością, ale bez skutków prawnych. Na proponowane przez Barcelonę referendum mogłyby wprawdzie udzielić zgody rząd oraz parlament w Madrycie, lecz w stolicy nie chciano nigdy nawet słyszeć o jakiejkowiek formule głosowania nad niepodległością Katalonii. Trybunał Konstytucyjny uznał konsultacje społeczne za nielegalne.
W tej sytuacji rząd premiera Arturo Masa zdecydował się na rozpisanie nowych wyborów. To dopiero pierwszy krok w realizacji zapasowego scenariusza prowadzącego do niepodległości.
Po uzyskaniu poparcia większości mieszkańców dla idei separatystycznej, premier Mas zdobędzie w konfrontacji z Madrytem atuty, których nie miał do tej pory. – Będzie mógł ogłosić jednostronną deklarację niepodległości lub też negocjować z Madrytem warunki secesji – tłumaczy Marti Estruc.