Rządząca Hiszpanią od czterech lat Partia Ludowa (PP) Mariano Rajoy, a poniosła druzgocącą porażkę w niedzielnych wyborach lokalnych zdobywając dziesięć punktów procentowych mniej niż w chwili gdy obejmowała władzę. Zdecydowanie mniejsze straty poniosła Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza PSOE z PP dzieliła się na przemian władzą od ponad trzech dziesięcioleci. — Już to zapowiada wielkie zmiany w jesiennych wyborach parlamentarnych. Koniec systemu jest przypieczętowany — mówi „Rzeczpospolitej" Jeronimo Andreu dziennikarz "El Pais".

Tym bardziej, że powstała tuż przed kryzysem liberalna partia Ciudadanos (Obywatele) uplasowała się na trzecim miejscu z wynikiem 6,5 proc. głosów. Rezultat lewicowej Podemos nie został zarejestrowany, gdyż ta partia protestu licząca zaledwie kilkanaście miesięcy nie miała swych kandydatów w większości miejsc, gdzie odbywały się wybory. Występowała najczęściej w koalicji z innymi ugrupowaniami. Jednak to wspierani przez Podemos kandydaci mają ogromne szanse na objęcie urzędów burmistrza w Madrycie i Barcelonie. Jest też obecna w radzie miejskiej Walencji kolejnej hiszpańskiej metropolii. W sondażach to ona właśnie wysunąć się może na drugie miejsce w wyniku wyborów do Kortezów, hiszpańskiego parlamentu. W marcowych wyborach w Andaluzji uzyskała 15 proc. głosów.

Porażka partii hiszpańskiego establishmentu może na pierwszy rzut oka zdziwić. Po zapaści gospodarczej sprzed kilku lat kraj podnosi się z kolan. Spadło bezrobocie, wzrost gospodarczy w pierwszych trzech miesiącach tego roku wyniósł rekordowe 0,9 proc., w roku ubiegłym powstało 400 tys. nowych miejsc pracy, rosną płace i spadają ceny, gdyż od prawie roku w Hiszpanii panuje deflacja.

— Wszystko to nie ma dla przeciętnego obywatela decydującego znaczenia. Decyduje brak zaufania do dwu największych ugrupowań politycznych ogarniętych korupcją i nie mających nic do zaoferowania na przyszłość — twierdzi Miquel Puig, ekonomista z Barcelony.