"Rzeczpospolita": Oczy połowy Europy zwrócone są teraz na Węgry, na tysiące imigrantówi i budapeszteński dworzec Keleti. Jak z pani punktu widzenia wygląda sytuacja?
Julia Ivan z Węgierskiego Komitetu Helsińskiego: Jest niepokojąca, napięta, zmienia się z dnia na dzień. Uchodźcy, którzy chcą pojechać do Wiednia czy Monachium, nie byli wczoraj dopuszczani do pociągów. Ale jeden ruszył na zachód i zatrzymał się koło leżącego niedaleko Budapesztu obozu dla uchodźców. Policjanci zmuszali ludzi, by wysiedli i poszli do obozu, ale wielu tego nie chciało, bo ich celem są Niemcy.
Co można na podstawie ostatnich wydarzeń powiedzieć o nastawieniu Węgrów do imigrantów, uchodźców?
Całkiem niedawny sondaż pokazuje, że, niestety, prowadzona w ostatnich miesiącach kampania nienawiści wobec uchodźców i imigrantów się całkiem powiodła. 70 procent wyborców rządzącego Fideszu zgadza się z tezą, że są oni niebezpieczni i nie powinno się ich przyjmować. Podobnie myśli 40-50 proc. zwolenników ugrupowań opozycyjnych. W sumie dwie trzecie społeczeństwa uważa, że nie ma u nas miejsca dla uchodźców i imigrantów. To bardzo negatywne, ale z drugiej strony jest coraz więcej ludzi, ochotników, którzy chcą pomagać i pomagają. Powstaje coś w rodzaju ruchu zaszokowanych sposobem traktowania uchodźców.
W jakim sensie przybysze z zagranicy są niebezpieczni? Bo są rywalami na rynku pracy?