Konieczność zamknięcia granicy z Austrią i zablokowanie na pewien czas napływu kolejnych tysięcy uchodźców w ostatnich dniach otrzeźwiły Niemcy. Nie były wynikiem wyłącznie taktyki politycznej w postaci wymuszenia solidarności decyzji na poniedziałkowym spotkaniu szefów MSW państw unijnych.
Po prostu Niemcy nie dali rady, wbrew temu, co od dwu tygodni głosi kanclerz Angela Merkel, powtarzając „Wir schaffen das" (Poradzimy sobie).
Konkretnie rzecz biorąc, nie dała rady Bawaria, a ściślej Monachium. Od końca sierpnia przybyło tam 63 tys. uchodźców i imigrantów. Jako że sporo niemieckich landów nie kwapi się z ich przyjęciem, burmistrz Monachium ogłosił po przyjęciu kolejnych 12 tys. imigrantów w czasie weekendu, że łódź tonie.
Kłopoty Bawarii rozpoczęły się na dobre po decyzji Angeli Merkel o przyjęciu uchodźców z Węgier ponad tydzień temu. Stała się swego rodzaju przełomem w dotychczasowych działaniach Niemiec. – Nie będziemy w stanie włożyć korka z powrotem w szyjkę butelki – ostrzegał premier Bawarii Horst Seehofer. Wyraził w ten sposób niezadowolenie z działań pani kanclerz, przywódczyni CDU, siostrzanego ugrupowania bawarskiej CSU.
O zachowanie wstrzemięźliwości w przyjmowaniu imigrantów Bawaria apelowała już od pewnego czasu, zdając sobie sprawę, iż to ona znajduje się na pierwszej linii szturmu imigrantów na Niemcy. Rząd w Berlinie miał inne wyobrażenia.