Kiedy więc Bruksela dowiedziała się, że 23 lipca Japonia zawarła z USA porozumienie wprowadzające 15-procentowe cła, szybko również i ona się na to zgodziła. Chodziło w szczególności o to, aby niemieckie auta sprzedawane w Stanach nie były obciążone wyższymi stawkami niż japońskie (Trump groził Unii 30-procentowymi cłami, jeśli wcześniej nie będzie porozumienia). Zaraz potem warunkom Waszyngtonu podporządkował się inny wielki gracz na rynku motoryzacyjnym – Korea Południowa. W czwartek Biały Dom ogłosił z kolei porozumienie z Tajlandią i Kambodżą. Umowa była związana z warunkami zawieszenia broni między oboma krajami pod kierunkiem Ameryki. Ale w szczególności Tajlandia, akceptując warunki Trumpa, brała też pod uwagę to, że jej rywalowi, Wietnamowi, udało się właśnie wypracować porozumienie, które obniża amerykańskie cła z 46 proc. wprowadzonych w „dniu wyzwolenia” do 20 proc.
W rozmowach z drugą największą gospodarką świata, Chinami, Donald Trump przystał na zawieszenie rozmów do 12 sierpnia. Tu zrezygnował więc z atutu presji czasu, ale i tak zyskał inicjatywę dzięki narzuceniu Unii Europejskiej właściwie wszystkich swoich warunków. Bruksela nie tylko zgodziła się na blisko dziesięciokrotnie wyższe cła (15 proc.) niż do tej pory, ale przystała też na potrojenie zakupów amerykańskiego gazu i innych nośników energii.
Wspólnota nie tylko nie wprowadziła środków odwetowych, ale nie sięgnęła nawet po potencjalnie silne narzędzie nacisku na Waszyngton: opodatkowanie usług, które na rynku europejskim świadczą amerykańskie giganty technologiczne. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula van der Leyen zasadniczo zatwierdziła w ten sposób nowy układ globalny, jaki wprowadza Trump. Prezydent USA pominął przecież w rokowaniach wszelkie reguły Światowej Organizacji Handlu (WTO), ale także samą amerykańską konstytucję, która wpisuje cła do kompetencji Kongresu, a nie Białego Domu. Gdy więc rzekomo potężna i zawsze przywiązana do regulacji prawnych Bruksela poszła na tak dalekie ustępstwa, Pekinowi nie będzie trudno pójść w jej ślady.
Brazylia na lodzie. Trump wprowadził wobec niej przed terminem 50-procentowe cła
W czwartek, na kilka godzin przed upływem terminu wyznaczonego przez Trumpa, o procedurach i zapisach prawnych nikt już nie myślał. W centrum uwagi był sekretarz handlu Howard Lutnick oraz przedstawiciel ds. handlu USA Jamieson Greer. Tłoczyli się do niego przedstawiciele czołowych krajów świata, w tym Kanady, Meksyku i Indii. Siłą rzeczy obaj Amerykanie mieli dla swoich rozmówców po kilka minut. Zasadniczo, aby im zakomunikować, jaka jest propozycja USA i spytać, czy ją akceptują, czy też nie. Ale nawet kiedy dochodziło do porozumienia, Lutnick stale podkreślał, że „ostateczna decyzja należy do prezydenta Trumpa”.
A ten nie wahał się sięgać po środki nacisku, które z handlem niewiele miały wspólnego. Premier Kanady Mark Carney usłyszał więc, że „do porozumienia będzie bardzo trudno dojść”, skoro Ottawa szykuje się do uznania państwa palestyńskiego. Z kolei w relacjach z Indiami Trump ogłosił wprowadzenie 25-procentowych ceł niejako w odpowiedzi na to, że Delhi jest drugim (po Pekinie) importerem rosyjskiej ropy. Ale jednocześnie amerykański prezydent przyznał, że „zobaczymy”, jak będzie brzmiało ostateczne porozumienie, sugerując, że amerykańsko-indyjskie rozmowy nadal jednak trwają.