Reklama

Świat u stóp Trumpa. Negocjuj albo płać 50 proc.

Na 1 sierpnia prezydent USA Donald Trump zapowiedział radykalne podniesienie ceł na towary eksportowane do Stanów Zjednoczonych. Kto może, biegnie do Białego Domu, aby tego uniknąć.

Publikacja: 31.07.2025 18:30

Donald Trump

Donald Trump

Foto: Reuters, Evelyn Hockstein

W ostatnich dniach Donald Trump garściami czerpie z recept sprzed lat. W 1987 r. wydał książkę „The Art of the Deal”, co można tłumaczyć jako sztukę negocjacji. Teraz właśnie dzięki niej wywraca system międzynarodowej współpracy gospodarczej do góry nogami.

Punktem wyjścia była konferencja Trumpa w Ogrodzie Różanym Białego Domu 2 kwietnia, nazwanym później „dniem wyzwolenia”. Amerykański przywódca ogłosił wówczas niezwykle wysokie cła wobec prawie całego świata, które np. dla Chin sięgały 34 proc. Twierdził, że to „wyrównanie rachunków” za dekady rzekomo nieuczciwego traktowania Ameryki przez jej partnerów handlowych. 

Świat był w szoku. Taki poziom ochrony celnej oznaczał przecież, że wiele powiązań gospodarczych i biznesowych traciło od tej chwili sens. Rynki finansowe zaczęły pikować. Aby uspokoić sytuację, ale też posuwać naprzód z góry ustaloną strategię, Trump zawiesił karne cła na 90 dni, zapowiadając, że to czas na zawarcie „90 umów handlowych”. W ten sposób obok niepewności sięgnął po kolejną radę ze swojego bestsellera sprzed lat: wywieraj presję czasu. 

Nowe taryfy celne USA

Nowe taryfy celne USA

Foto: PAP

Trump narzucił swoje warunki UE. Teraz Unii trudniej stawiać opór Chinom

Szybko dołączył do niego i trzeci czynnik: konkurencja między krajami, które podjęły negocjacje z Waszyngtonem. W tych rozmowach liczy się bowiem nie tylko stawka, jaka zostanie ostatecznie uzgodniona z Amerykanami, ale także to, jak się ona ma do innych porozumień, do których doszli pozostali partnerzy USA. To właśnie owa relatywna przewaga nad rywalami zdecyduje, czy przedsiębiorstwa z danego kraju pozostaną na rynku amerykańskim, czy z niego wypadną.

Reklama
Reklama

Kiedy więc Bruksela dowiedziała się, że 23 lipca Japonia zawarła z USA porozumienie wprowadzające 15-procentowe cła, szybko również i ona się na to zgodziła. Chodziło w szczególności o to, aby niemieckie auta sprzedawane w Stanach nie były obciążone wyższymi stawkami niż japońskie (Trump groził Unii 30-procentowymi cłami, jeśli wcześniej nie będzie porozumienia). Zaraz potem warunkom Waszyngtonu podporządkował się inny wielki gracz na rynku motoryzacyjnym – Korea Południowa. W czwartek Biały Dom ogłosił z kolei porozumienie z Tajlandią i Kambodżą. Umowa była związana z warunkami zawieszenia broni między oboma krajami pod kierunkiem Ameryki. Ale w szczególności Tajlandia, akceptując warunki Trumpa, brała też pod uwagę to, że jej rywalowi, Wietnamowi, udało się właśnie wypracować porozumienie, które obniża amerykańskie cła z 46 proc. wprowadzonych w „dniu wyzwolenia” do 20 proc. 

Czytaj więcej

Cena bezpieczeństwa Europy. Donald Trump narzucił UE warunki handlu

W rozmowach z drugą największą gospodarką świata, Chinami, Donald Trump przystał na zawieszenie rozmów do 12 sierpnia. Tu zrezygnował więc z atutu presji czasu, ale i tak zyskał inicjatywę dzięki narzuceniu Unii Europejskiej właściwie wszystkich swoich warunków. Bruksela nie tylko zgodziła się na blisko dziesięciokrotnie wyższe cła (15 proc.) niż do tej pory, ale przystała też na potrojenie zakupów amerykańskiego gazu i innych nośników energii.

Wspólnota nie tylko nie wprowadziła środków odwetowych, ale nie sięgnęła nawet po potencjalnie silne narzędzie nacisku na Waszyngton: opodatkowanie usług, które na rynku europejskim świadczą amerykańskie giganty technologiczne. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula van der Leyen zasadniczo zatwierdziła w ten sposób nowy układ globalny, jaki wprowadza Trump. Prezydent USA pominął przecież w rokowaniach wszelkie reguły Światowej Organizacji Handlu (WTO), ale także samą amerykańską konstytucję, która wpisuje cła do kompetencji Kongresu, a nie Białego Domu. Gdy więc rzekomo potężna i zawsze przywiązana do regulacji prawnych Bruksela poszła na tak dalekie ustępstwa, Pekinowi nie będzie trudno pójść w jej ślady. 

Brazylia na lodzie. Trump wprowadził wobec niej przed terminem 50-procentowe cła

W czwartek, na kilka godzin przed upływem terminu wyznaczonego przez Trumpa, o procedurach i zapisach prawnych nikt już nie myślał. W centrum uwagi był sekretarz handlu Howard Lutnick oraz przedstawiciel ds. handlu USA Jamieson Greer. Tłoczyli się do niego przedstawiciele czołowych krajów świata, w tym Kanady, Meksyku i Indii. Siłą rzeczy obaj Amerykanie mieli dla swoich rozmówców po kilka minut. Zasadniczo, aby im zakomunikować, jaka jest propozycja USA i spytać, czy ją akceptują, czy też nie. Ale nawet kiedy dochodziło do porozumienia, Lutnick stale podkreślał, że „ostateczna decyzja należy do prezydenta Trumpa”. 

A ten nie wahał się sięgać po środki nacisku, które z handlem niewiele miały wspólnego. Premier Kanady Mark Carney usłyszał więc, że „do porozumienia będzie bardzo trudno dojść”, skoro Ottawa szykuje się do uznania państwa palestyńskiego. Z kolei w relacjach z Indiami Trump ogłosił wprowadzenie 25-procentowych ceł niejako w odpowiedzi na to, że Delhi jest drugim (po Pekinie) importerem rosyjskiej ropy. Ale jednocześnie amerykański prezydent przyznał, że „zobaczymy”, jak będzie brzmiało ostateczne porozumienie, sugerując, że amerykańsko-indyjskie rozmowy nadal jednak trwają. 

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Brazylia udziela Stanom Zjednoczonym lekcji demokracji

Są jednak i tacy, którzy już zostali „na lodzie”. Albo przynajmniej tak się czują. Trump nie czekał bowiem do 1 sierpnia, aby wprowadzić 50-procentowe cła na import z Brazylii. Co prawda są z tego wykluczone niektóre kluczowe produkty, jak sok pomarańczowy czy samoloty Embraer. Ale inne równie ważne, jak wołowina czy kawa – już nie. Tu Biały Dom okazał się bezwzględny, ponieważ Brazylia nie jest gotowa do zaniechania procesu w sprawie próby zamachu stanu dokonanej przez byłego prezydenta Jaira Bolsonaro, „Trumpa tropików”. Ale też chodziło o to, by pokazać innym krajom, co czeka tego, kto nie chce spełnić warunków Stanów Zjednoczonych. 

Pozostaje jednak pytanie, na ile sama Ameryka odnajdzie się w protekcjonistycznym świecie, jaki buduje jej prezydent. Wielu ostrzega przed wyższą inflacją, spowolnieniem wzrostu gospodarczego i odwróceniem się trumpowego elektoratu od swojego dotychczasowego idola. Może to być widoczne już w wyborach do Kongresu za nieco ponad rok. 

W ostatnich dniach Donald Trump garściami czerpie z recept sprzed lat. W 1987 r. wydał książkę „The Art of the Deal”, co można tłumaczyć jako sztukę negocjacji. Teraz właśnie dzięki niej wywraca system międzynarodowej współpracy gospodarczej do góry nogami.

Punktem wyjścia była konferencja Trumpa w Ogrodzie Różanym Białego Domu 2 kwietnia, nazwanym później „dniem wyzwolenia”. Amerykański przywódca ogłosił wówczas niezwykle wysokie cła wobec prawie całego świata, które np. dla Chin sięgały 34 proc. Twierdził, że to „wyrównanie rachunków” za dekady rzekomo nieuczciwego traktowania Ameryki przez jej partnerów handlowych. 

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Polityka
Sondaż na Węgrzech: Viktor Orbán ma powody do niepokoju
Polityka
Były prezydent Korei Płd. nie dał się przesłuchać. Leżał na podłodze w bieliźnie
Polityka
Salwador: Prezydent będzie mógł rządzić do śmierci
Polityka
Okrągły stół na Białorusi? Przeciwnicy Łukaszenki liczą na pomoc Trumpa
Polityka
Demokraci uczą się nowego języka. Wzorują się na Donaldzie Trumpie
Reklama
Reklama