"Rzeczpospolita": Większość niemieckiej prasy krytycznie ocenia zwycięstwo PiS, porównuje Jarosława Kaczyńskiego do Viktora Orbána. To już koniec polsko-niemieckiego partnerstwa?
Kai-Olaf Lang: PiS, w przeciwieństwie do Fideszu, nie jest partią eurosceptyczną czy antyeuropejską. Uważa, że Unia jest bardzo ważna dla Polski, ale chce też, aby ta Unia działała na innych zasadach. Zdaniem PiS fundamentem Wspólnoty powinny być państwa narodowe, to w ich stolicach, a nie w Brukseli, powinna koncentrować się realna władza. Ale jednocześnie liderzy PiS uważają, że Unia odgrywa kluczową rolę chociażby w takich obszarach, jak: polityka zagraniczna wobec Rosji, jednolity rynek, energetyka. Niemcy będą musiały się przyzwyczaić, że polski rząd będzie teraz walczył o większą podmiotowość kraju, będzie sięgał do czasem dość ostrej retoryki. Mimo to utrzymanie dobrych relacji między Polską i Niemcami będzie możliwe, o ile celem polskiego rządu nie stanie się szukanie na siłę sojuszników w Unii tylko po to, aby ograniczyć wpływy Berlina. Z tego punktu widzenia wizyta prezydenta Andrzeja Dudy u kanclerz Merkel daje podstawy do ostrożnego optymizmu.
W kampanii wyborczej PiS mocno akcentował konieczność ograniczenia napływu uchodźców, podczas gdy Merkel odwrotnie, chce ich przyjąć jak najwięcej.
To będzie pierwszy test nowych stosunków polsko-niemieckich. Merkel zależy na wprowadzeniu mechanizmu automatycznego podziału uchodźców, bo wtedy mogłaby pokazać, że fala imigracji to nie tylko problem Niemiec, ale całej Europy. Dla niej to kwestia fundamentalna, bo z powodu uchodźców jej notowania mocno spadają. Co prawda większość dużych krajów Unii, jak Francja czy Hiszpania, nie chce takiego automatycznego mechanizmu. Ale jest prawdopodobne, że te kraje w tej sprawie schowają się za Polską. Wówczas spór nabierze charakteru dwustronnej konfrontacji polsko-niemieckiej.
Co jeszcze może zaognić stosunki polsko-niemieckie?
Bardziej obawiam się polityki gospodarczej PiS niż polityki zagranicznej. Jest zrozumiałe, że nowy rząd będzie chciał rozwijać rodzime przedsiębiorstwa, nawet zwiększyć opodatkowanie banków i sieci handlowych. W takich przypadkach biznes zawsze protestuje, to nic nadzwyczajnego. Chodzi jednak o to, aby ta polityka nie została uznana za dyskryminację wobec zagranicznego kapitału czy w szczególności kapitału niemieckiego. To mogłoby zagrozić bardzo dobrze rozwijającej się współpracy gospodarczej Polski i Niemiec.