Mauricio Macri nie jest charyzmatycznym liderem, który mógłby porywać tłumy jak kiedyś Juan Peron i jego żona Evita, Carlos Menem, a później Nestor Kirchner i odchodząca prezydent Cristina Fernandez de Kirchner. Ten syn multimilionerów mówi cicho, monotonnie, często używa banalnych określeń. Ale w kraju targanym na przemian wojskową dyktaturą i lewicowym populizmem być może ta normalność nagle stała się w cenie.
Macri co prawda nie wygrał tydzień temu pierwszej tury wyborów prezydenckich, ale odniósł spektakularny i zupełnie nieoczekiwany sukces. Choć miał przeciwko sobie cały propagandowy aparat państwa, to uzyskał 34 proc. głosów, ledwie o 2 pkt proc. mniej od popieranego przez Fernandez de Kirchner „oficjalnego" kandydata Daniela Scoli. Co gorsza, inny kandydat peronistów – Sergio Massa, który pokłócił się z głównym nurtem populistycznej partii – zapowiedział, że w drugiej turze wyborów, 22 listopada, „przekaże" swoje 22 proc. głosów Macri. To właściwie rozstrzyga o zwycięstwie lidera opozycyjnej partii Propozycja Republikańska (PRO). Tym bardziej że jego ugrupowanie już w pierwszej turze wygrało prestiżową walkę o stanowisko burmistrza Buenos Aires w toczących się równolegle wyborach lokalnych.
Peronizm, swoista mieszanka silnego zaangażowania państwa w gospodarkę (łącznie z nacjonalizacją strategicznych gałęzi gospodarki), zabezpieczeń socjalnych, promocji praw kobiet, ale również ograniczenia wolności mediów, powiązań korupcyjnych biznesu z polityką, a w latach powojennych wsparcia dla nazistów uciekających z Europy, raz jeszcze okazał się atrakcyjny dla Argentyńczyków w 2003 r., gdy wybory wygrał adwokat Nestor Kirchner.
Kraj wychodził wtedy z niezwykle ciężkiego kryzysu finansowego, w wyniku którego jego dochód narodowy spadł o 28 proc., a połowa ludności znalazła się poniżej progu ubóstwa. Argentyna wstrzymała wtedy spłatę swojego zadłużenia, kurs peso się załamał, w oczach większości ludności liberalizm gospodarczy się skompromitował.
– Kirchner, i szerzej peronizm, stał się wtedy po raz kolejny alternatywą dla recept ze Stanów Zjednoczonych, sposobem na wyrwanie kraju z kryzysu, na rządzenie – mówi „Rz" źródło rządowe w Buenos Aires.