W Japonii należało zwiększyć liczbę świat państwowych, by uniemożliwić pracownikom przyjście do pracy. W Korei Południowej ostatnimi czasy popularność zyskuje organizowanie pozorowanych pogrzebów dla dziesiątek pracowników.
Zespół musi ubrać się na biało - biel to tradycyjny kolor pogrzebów w Azji - i przygotować na pożegnanie z życiem. Przydadzą się chusteczki, bo na miejscu, w jednej z firmowych sal czekają już trumny, wzruszające filmy o ludziach, którzy przezwyciężyli w życiu skrajne trudności oraz... mistrz ceremonii przebrany za śmierć.
Pozorowane ceremonie pogrzebowe to aktualnie bardzo popularny sposób na przywrócenie Koreańczykom z Południa sensu życia. Brzmi to paradoksalnie, ale wystarczy szybki rzut oka na jakikolwiek przewodnik lub książkę przybliżającą kulturę tego kraju - urodzić się na półwyspie poniżej 38. równoleżnika oznacza życie na maksymalnych obrotach. Tysiące ludzi czekają na nasze miejsce, trzeba zatem że wszystkich sił się uczyć, przygotowywać do egzaminów, pracować, dbać o relacje ze współpracownikami, imprezować służbowo noc w noc, by następnego dnia ponownie zaczynać wszystko od nowa. Przerwy rzadko zdarzają się nawet w weekendy. Co więcej, do skrajnego pracoholizmu dążą sami pracownicy. W Korei każda sfera życia upływa pod znakiem pośpiechu.
Przed kilkoma miesiącami tamtejszą organizacja turystyki biła na alarm, by nie śpieszono się nawet z aktywnościami wykonywanymi dla zdrowia. Gdy Koreańczycy odkryli, że wchodzenie na górki w cudem wygospodarowanym wolnym czasie może być przyjemne, zaczęli to robić na wyścigi. Koniecznie szybciej niż inni. Na ulicach Seulu tego pośpiechu nie widać, ale w końcu naród pracoholików kryje się w przepastnych biurach wieżowców, których światła nie gasną długo w nocy.
Rozpoczęto zatem zmasowaną akcję przywracania sensu życia. Pracownik musi wejść do trumny, przytrzymać w dłoniach swoje pogrzebowe zdjęcie i poddać się na pewien czas medytacji. Wieko zamyka wspominany kat/śmierć/mistrz ceremonii, który nic nie mówi, tylko straszy swoim wyglądem.