Przywódca Xi Jinping rzucił odważny pomysł jeszcze podczas weekendowego szczytu przywódców G20 w Arabii Saudyjskiej. Zaproponował utworzenie globalnego mechanizmu uznawania certyfikatów zdrowotnych opartych na wynikach badań genetycznych. Do tego celu miałyby powstać akceptowane międzynarodowo kody QR.
– Mamy nadzieję, że więcej krajów dołączy do tego mechanizmu – rzucił nie zdradzając szczegółów i nie precyzując, jakie kraje już zadeklarowały gotowość przyjęcia chińskich praktyk w walce z pandemią. Na razie żaden kraj na świecie oficjalnie nie odniósł się do propozycji przewodniczącego Xi.
Wiedzą wszystko
W dużym uproszczeniu wyglądałoby to mniej więcej tak, że np. Polak czy Niemiec lecący do Pekinu, Moskwy czy Stambułu nie musiałby przywozić ze sobą papierowego zaświadczenia o wyniku testu na obecność koronawirusa, lecz miałby przypisany do siebie kod QR, który już zawierałby wszystkie dane dotyczące stanu zdrowia i zostałby sczytany jeszcze na etapie kupowania biletu lotniczego. W Chinach odpowiednie kody zdrowotne są powszechnie używane od lutego, ale nie chodzi wyłącznie o dane dotyczące stanu zdrowia.
– Tu powszechnie się używa w smartfonach kilku aplikacji, które pełnią funkcje nie tylko komunikatorów. Są bardzo rozbudowane. Kupuje się poprzez nie np. bilety czy zamawia się taksówkę. Trzeba się zarejestrować, podać dane paszportowe i otrzymuje się własny kod QR. Aplikacja śledzi, gdzie przebywam i z kim się spotykam. W zależności od tego zmienia się kolor kodu: zielony, pomarańczowy albo czerwony. Można też załączyć wynik swoich badań zdrowotnych – mówi „Rzeczpospolitej" mieszkający w Pekinie pracownik jednej z zachodnich korporacji.
Kolor zielony oznacza, że posiadacz kodu QR może swobodnie podróżować, pomarańczowy – musi poddać się tygodniowej izolacji, a kolor czerwony oznacza, że musi spędzić w odosobnieniu 14 dni.