To jedyny taki przykład w zjednoczonej Europie. Choć od dziesięciu lat swoją siedzibę w Polsce ma druga najważniejsza agencja w Unii, wciąż polskie władze nie zawarły z nią umowy o zasadach działania. We wszystkich innych krajach Wspólnoty takie porozumienia są od razu uzgadniane, bo każdemu zależy na utrzymaniu na swoim terytorium unijnych instytucji: to prestiż, ale także źródło znaczących dochodów.
W 2006 r., jeszcze za rządów PiS, podpisano co prawda w tej sprawie tymczasowe memorandum, ale wygasło ono już po roku, gdy władze przejęła koalicja PO–PSL. I nigdy nie zostało wznowione.
Po ośmiu latach zaniechań i zwodzenia ze strony polskich władz sprawa stanęła na ostrzu noża. Źródła w Brukseli przyznają, że kraje południa Europy, a w szczególności dotknięte falą uchodźców Grecja i Włochy, starają się „odbić" siedzibę Frontexu. Byłoby to możliwe przy okazji przekształcenia tej instytucji w dyrekcję nowej Europejskiej Straży Granicznej i Przybrzeżnej. Decyzja w sprawie siedziby nowej instytucji będzie podjęta w drodze głosowania przez Radę UE kwalifikowaną większością głosów. Jeśli więc status Frontexu w ciągu nadchodzących miesięcy nie zostanie wreszcie ustalony, inne kraje Unii mogą zyskać powód do odebrania Polsce agencji, a nasz kraj nie będzie mógł takiej decyzji samodzielnie zablokować.
– To jest dobra okazja, aby się przyjrzeć, dlaczego przez osiem lat ekipa PO nie była w stanie dopiąć tej umowy. Obawiam się, że tu chodziło o zwykłą niekompetencję administracji, lenistwo urzędników. Stan tymczasowy nie może trwać tyle lat – mówi „Rz" minister ds. europejskich Konrad Szymański. – Nie widzę żadnego powodu, dla którego Frontex miałby zostać przeniesiony do innego kraju. Umieszczono go w Polsce, aby zapewnić równomierne rozłożenie geograficzne europejskich instytucji, i ta równowaga powinna zostać utrzymana.
Rz: Polskie władze nie zawarły umowy o zasadach działania Frontexu. Z czego to wynika?