– Podejmujemy najpoważniejsze wzmocnienie amerykańskich sił w Europie od końca zimnej wojny – zapowiedział w Warszawie Barack Obama.
Już w najbliższych miesiącach w Polsce i państwach bałtyckich zostaną rozlokowane cztery bataliony, w skład których, poza Amerykanami, będą wchodzili żołnierze aż z połowy państw sojuszu. Łącznie to siła odpowiadająca jednej brygadzie. Ale druga, tym razem wyłącznie amerykańska brygada, będzie miała za bazę Polskę i przemieszczała się po Europie Środkowej. W ten sposób Amerykanie, którzy do tej pory mieli na naszym kontynencie dwie brygady bojowe, podwoją siły.
Ale to i tak tylko czubek góry lodowej. Bo w razie agresji ze strony Rosji nowe jednostki mają być jedynie „zapalnikiem" znacznie szerszej, błyskawicznej interwencji wojsk NATO w obronie krajów wschodniej flanki. Właśnie dlatego sojusz opracował kompleksowy plan podziału zadań między większość swoich państw. Po raz pierwszy szczególna rola przypadnie tu Niemcom, odpowiedzialnym za batalion na Litwie.
Po latach cięć w wydatkach na obronę aż 18 z 28 krajów NATO zaczęło zwiększać nakłady na wojsko: zobowiązali się do tego nawet tacy maruderzy, jak Belgowie czy Hiszpanie.
Czy w tej sytuacji prezydent Putin chce zaatakować któryś z krajów NATO? – Nie ma podstaw, by sądzić, że Rosja uzyska strategicznie cokolwiek, dokonując inwazji na państwo członkowskie sojuszu – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą" generał Petr Pavel, szef Komitetu Wojskowego NATO.