Paweł Szeremiet: Byłem ulubieńcem Łukaszenki

Rozmowa z Pawłem Szeremietem, przeprowadzona przez Jerzego Haszczyńskiego i opublikowana w "Rzeczpospolitej" 24 listopada 1997 roku. Paweł Szeremiet został dziś zamordowany w Kijowie.

Publikacja: 20.07.2016 11:45

Z pana osobą związany jest najpoważniejszy kryzys w stosunkach rosyjsko-białoruskich. Czy siedząc w więzieniu w Grodnie, gdzie trafił pan pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy, spodziewał się pan, że w pana sprawie będzie interweniował sam prezydent Borys Jelcyn?

PAWEŁ SZEREMIET: Oczywiście nie. Wiedziałem, że będzie o mnie walczyła telewizja ORT, ale nie myślałem, że tak aktywnie. Nie przypuszczałem, że tak zdecydowanie opowiedzą się po mojej stronie dziennikarze białoruscy i zagraniczni, a co dopiero mówić o prezydencie Jelcynie. Nie spodziewałem się, że wystąpi tak ostro. Winę za ten kryzys ponosi wyłącznie jedna strona -- prezydent Aleksander Łukaszenko. On osobiście. Jego postępowanie wobec władz rosyjskich było grubiańskie, otwarcie oszukiwał, znieważał, igrał z nimi. A tego nikt nie lubi.

Jak to było z tym nielegalnym przekroczeniem granicy?

W ogóle nie przechodziłem granicy. Robiłem z ekipą zwykły reportaż o przemycie przez granicę litewsko-białoruską. Nieoficjalnie wszystkim w iadomo, że przez granicę z Litwą i przez Brześć przepływa olbrzymi strumień kontrabandy. Przemyt odbywa się nie przez zieloną granicę, nie przez lasy, ale przez oficjalne punkty graniczne, przy cichym przyzwoleniu władz. Najważniejszym punktem przemytu spirytusu i wódki z Litwy na Białoruś i dalej do Rosji jest przejście Kamienny Łog na trasie Wilno -- Mińsk. Gdy 22 lipca robiliśmy zdjęcia do reportażu, zabłądziliśmy na starej wileńskiej drodze 3 km od Kamiennego Łogu i przypadkowo trafiliśmy na dawny punkt kontroli. Teraz jest tam tylko szlaban. Bez problemu zrobiliśmy zdjęcia, wszystko po stronie białoruskiej. Jednak dawna granica administracyjna między republikami radzieckimi, białoruską i litewską, nie odpowiada dokładnie tej dzisiejszej, między suwerennymi już państwami. I stąd mogą wynikać rozbieżności.

Nie aresztowano pana od razu?

Jeszcze tego samego dnia zatrzymano mnie na trzy godziny, gdy dotarłem z ekipą na przejście w Kamiennym Łogu. Po przesłuchaniu odjechaliśmy do Mińska, gdzie zmontowaliśmy reportaż. Został nadany przez ORT. Zdążyłem nawet wyjechać na trzy dni do Bułgarii. Aresztowano mnie 26 lipca, gdy tylko wylądowałem na lotnisku w Mińsku. Z informacji, które udało mi się zdobyć, w ynika, że sprawą był zainteresowany sam Łukaszenko. Osobiście dał rozkaz szefowi KGB, ministrowi spraw wewnętrznych i prokuratorowi generalnemu, żeby znaleźli coś, co by mnie skompromitowało. Gdy mu odpowiedzieli: "szukaliśmy, ale bez skutku, Szeremiet jest czysty", wtedy zagroził, że w takim razie on znajdzie na ich miejsce ludzi, którzy znajdą coś na mnie. I coś się znalazło. Oskarżono mnie o nielegalne przekroczenie granicy, a także o nadużycie uprawnień, bo ponoć zmuszałem ekipę do bezprawnych działań.

I w ten sposób trafił pan do więzienia w Grodnie. Po przeszło dwóch miesiącach, 8 października, opuścił je pan. Ale czy sprawa jest zakończona?

Wszystkie materiały są w prokuraturze, która ma zadecydować o dalszym losie sprawy. Albo ją zamknie, albo podejmie dalsze dochodzenie, albo przekaże materiały do sądu.

Jak pan myśli, który wariant zostanie wybrany?

To wyjaśni się prawdopodobnie dziś (24 listopada) . Wiele wskazuje na to, że prokuratura będzie chciała przeciągnąć sprawę, odesłać ją do dodatkowego rozpatrzenia i w ten sposób stopniowo wszystko wyciszyć. Gdy Łukaszenko spotkał się z szefową ORT, Ksienią Ponomariową, uzgodnili, że przeprowadzi się rozprawę i sprawę zamknie.

Czyli nie wróci pan do więzienia?

Wszystko jest możliwe. Ale nie ma żadnych podstaw prawnych do odesłania mnie do więzienia. Materiały w tej sprawie są bardzo słabe, jest w nich dużo błędów i luk. Na przykład na początku oskarżono mnie i ekipę, że przekroczyliśmy granicę o godzinie 13. 00, a gdy udowodniliśmy, że o 13. 00 byliśmy w Mińsku, to w oskarżeniu zmieniono godzinę na 16. 00. Jednak w pozostałych dokumentach, informacjach od ludzi, którzy rzekomo widzieli nas na granicy, pozostała godzina 13. 00. Można więc mówić o fałszowaniu dowodów. To znaczy, że ci, którzy twierdzili, że nas widzieli na granicy, kłamią.

Gdy dwa lata temu w mińskim więzieniu siedzieli przywódcy Białoruskiego Frontu Narodowego, m. in. Jury Chadyka, rodziny współwięźniów bardzo źle się wypowiadały o tych opozycjonistach. Nie rozumiały, o co chodzi opozycji. Ajak pana traktowali inni więźniowie w Grodnie?

Dobrze. Czułem ich poparcie. Otrzymywałem przesyłki za pomocą różnych więziennych sztuczek. Nikt nigdy nie powiedział mi nic złego, nikt mnie nie przeklinał.

Z kim pan siedział wceli?

Jeden z więźniów z mojej celi został skazany za zabójstwo syna, drugi za zabójstwo żony, trzeci za próbę gwałtu. Czyli za sprawy karne. Dwóch innych podejrzewam, że zostali podstawieni, i ch wyroki były niejasne. Po wyjściu zwięzienia sprawdziłem to, co jeden z nich mi o sobie opowiadał. Okazało się to całkowitą nieprawdą.

Z ostał nasłany przez KGB?

Tak sądzę. Jednak ważniejsze od podstawionych więźniów było to, że cela była na podsłuchu. Oni mieli mnie tylko namawiać do zwierzeń.

Jakie warunki panują w więzieniu w Grodnie?

Surowy reżim ma tam już swoją długą tradycję. Grodzieńskie więzienie śledcze uważa się za najcięższe na Białorusi. Naczelnik przywitał mnie stwierdzeniem, że jest dumny z takiego wizerunku i stara się go utrzymać. Przetrzymywani są tam zarówno więźniowie z wyrokami, już osądzeni, jak i osoby, wobec których toczy się dopiero śledztwo. Wśród więźniów znajdują się odsiadujący najwyższe wyroki, skazani za najcięższe przestępstwa. Cele są nieduże, ja siedziałem w czteroosobowej, trochę większej od przedziału w wagonie kolejowym. Są w niej cztery prycze, których nie zawsze starczało, bo za mojego pobytu siedziało nas w jednej celi czasem pięciu, a raz nawet sześciu. Oprócz tego -- umywalka i klozet. Co do posiłków, to o 6. 00 dają herbatę i kaszę, o 12. 00 zupę i kaszę, a o 18. 00 zupę albo kaszę. Raz na miesiąc można otrzymać od rodziny paczkę żywnościową ważącą do 8 kg. Na spacer wychodzi się raz na dobę na godzinę, a do łaźni raz w tygodniu na 15 minut.

Prezydent Łukaszenko oskarżał pana o działalność agenturalną na rzecz obcego wywiadu. A jeszcze rok temu na konferencji prasowej w Mińsku prezydent Aleksander Łukaszenko zwracał się do pana po imieniu. Czy był pan z nim kiedyś w bliskich stosunkach?

Byłem jego ulubionym dziennikarzem. Sam tak mówił. Było to zaraz po wyborach prezydenckich, gdy doszedł do władzy. Prowadziłem wówczas w każdą niedzielę program w Telewizji Białoruskiej. Miałem najlepsze układy w administracji prezydenta. Jako jedyny dziennikarz jeździłem z Łukaszenką na niektóre wizyty zagraniczne. Prezydent zawsze mówił do mnie ty, Paweł czy Pasza. Ale ja nie starałem się nawiązać z nim przyjaźni. W programach nie skupiałem się wyłącznie na prezydencie, dawałem możliwość wypowiedzenia się i innym politykom. Z każdym miesiącem stawało się coraz bardziej oczywiste, że polityka Łukaszenki prowadzi do katastrofy. Gdy zacząłem o tym mówić otwarcie, program w Telewizji Białoruskiej zlikwidowano i zostałem bez pracy. Łukaszenko powiedział mi wtedy, że jeszcze przyjdę do niego na kolanach. Jego miłość zamieniła się w nienawiść.

Został pan wrogiem numer jeden?

Jeśli nie numer jeden, to jednym z pierwszych. Potem, gdy byłem już redaktorem naczelnym "Biełorusskoj Diełowoj Gaziety" (niegdyś tygodnik, teraz wychodzi dwa razy w tygodniu -- przyp. red. ), władze wytoczyły prawdziwą wojnę przeciw redakcji. Mieliśmy wielkie problemy, drukarnia odmówiła nam druku, poczta -- kolportażu. Z trudem to przeżyliśmy. Władze wiele też uczyniły, bym nie przeszedł do telewizji ORT.

Wiele organizacji międzynarodowych mówi, że na Białorusi nie przestrzega się praw człowieka, w tym wolności słowa. Ale przecież można legalnie kupić gazety opozycyjne?

Dyktatura nie uformowała się jeszcze do końca. Zostały oazy wolności. Jednak władze stwarzają takie warunki, by niezależne gazety wymierały. Z wyjątkiem "Swabody" wszystkie drukuje się za granicą, w Wilnie. Występują też wielkie trudności z kolportażem. Został tylko jeden formalny krok -- zamknąć tych pięć czy sześć gazet. Trzymane są one jako argument dla Zachodu, że jednak istnieje na Białorusi wolna prasa. Niewiele brakowało, a o minimalnej nawet wolności prasy nie można by już mówić. Izba niższa parlamentu przyjęła niedawno nową restrykcyjną ustawę o mediach. Została ona jednak odrzucona przez izbę wyższą. Balansujemy na granicy utraty wolności prasy.

Dlaczego nowa ustawa nie uzyskała poparcia w izbie wyższej, obsadzonej przecież przez ludzi lojalnych wobec prezydenta?

Doszło do wielu protestów na Białorusi i na Zachodzie. Grożono, że Białoruś może stracić miejsce w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, jeżeli przyjmie to restrykcyjne prawo. Ustawa została odesłana do poprawek.

Może być przyjęta?

To zupełnie możliwe.

O prócz prasy opozycyjnej Białorusini mogą jednak czerpać informacje, na które nie ma wpływu prezydent Łukaszenko, z rosyjskich stacji telewizyjnych, w tym i z ORT, gdzie pan występuje.

Łukaszenko z przyjemnością zabroniłby retransmisji rosyjskich stacji, są bowiem rzeczywiście bardzo popularne. Jednak gdyby to zrobił, skomplikowałby stosunki Białorusi z Rosją. Jak taki zbawca Słowiańszczyzny, na jakiego się kreuje, może występować przeciw rosyjskim telewizjom? Poza tym wywołałby niezadowolenie swoich wyborców, skazując ich na oglądanie wyłącznie Telewizji Białoruskiej, która jest bardzo słaba. Białoruskie media elektroniczne znajdują się pod całkowitą kontrolą Łukaszenki. Nie zobaczy się w nich ani nie usłyszy nikogo z liderów opozycji ani opozycyjnie nastawionych zwykłych obywateli.

Dwa tygodnie temu powstała nowa organizacja o pozycyjna Karta '97. Czym się różni od dotychczasowych?

To nie tyle organizacja, ile ponadpartyjny ruch społeczny. Nie ma formy prawnej i na razie się o nią nie stara. Pod Kartą podpisali się liderzy wszystkich głównych partii opozycyjnych -- od komunistów po nacjonalistów. Karta głosi ideę wolnej i demokratycznej Białorusi i pod tą ideą zbiera podpisy ludzi. Chcemy wykazać solidarność w obronie praw człowieka i wolności na Białorusi, wznieść się ponad wąskie interesy partii. Jeśli pojawi się konflikt, Karta skonsoliduje wszystkich, którzy chcą występować w obronie jakiejś osoby czy sprawy.

Dużo ludzi podpisało Kartę?

Na razie około 7 tysięcy. Gazety opozycyjne wydrukowały blankiety, na których można się podpisać. Podpisane blankiety wciąż przychodzą do redakcji.

Nazwa ruchu przypomina czechosłowacką Kartę '77.

Pomysł wziął się właśnie od niej.

Od podpisania Karty '77 do powstania wolnej i demokratycznej Czechosłowacji upłynęło 12 lat. Czy na Białorusi proces demokratyzacji też potrwa tak długo?

Obawiam się, że będzie to trwać 10 -- 15 lat. Sytuacja jest bowiem niedobra. Poparcie dla Łukaszenki się co prawda zmniejszyło, ale bez wątpienia jest on nadal najbardziej wpływowym politykiem. Masowa propaganda dezorientuje ludzi. Nie rozumieją, co się dzieje. Po każdym burzliwym przemówieniu Łukaszenki uważają go za zbawcę narodu. Otrzeźwienie przychodzi za jakiś czas.

Niektóre zachodnie agencje prasowe, w tym Reuters, jako głównego założyciela Karty '97 wymieniały pana, mimo że -- jak pan sam powiedział -- podpisali ją przywódcy wszystkich liczących się sił opozycyjnych. Jak się pan czuje w roli najbardziej znanego na Z achodzie białoruskiego opozycjonisty?

Nieswojo. Mam dopiero 26 lat. Brakuje mi doświadczenia. Nie jest tak, że wybór między dziennikarstwem a polityką jest dla mnie jednoznaczny, to znaczy na korzyść polityki.

Ale nie chce pan zrezygnować z polityki?

Władze białoruskie swoimi działaniami zmuszają takich jak ja do pozostania przy polityce. Lecz nadal będę dziennikarzem.

Nie obawia się pan, że nieobiektywnym?

To częściowo słuszny zarzut. Są jednak różni politycy. Jedni stawiają sobie za cel wygraną w wyborach lub zdobycie jakiegoś stanowiska. Inni wyznaczają sobie inne zadania, takie jak walka o swobody obywatelskie, prawa człowieka, normalizację życia. I to jest mi bliższe. Jestem jeszcze młody i przez następnych 10 lat i tak nie będę mógł walczyć o urząd prezydenta. Nie jestem uzależniony od politycznej koniunktury, mam więc nadzieję, że uda mi się zachować obiektywizm w dziennikarstwie.

rozmawiał Jerzy Haszczyński

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021