Z pana osobą związany jest najpoważniejszy kryzys w stosunkach rosyjsko-białoruskich. Czy siedząc w więzieniu w Grodnie, gdzie trafił pan pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy, spodziewał się pan, że w pana sprawie będzie interweniował sam prezydent Borys Jelcyn?
PAWEŁ SZEREMIET: Oczywiście nie. Wiedziałem, że będzie o mnie walczyła telewizja ORT, ale nie myślałem, że tak aktywnie. Nie przypuszczałem, że tak zdecydowanie opowiedzą się po mojej stronie dziennikarze białoruscy i zagraniczni, a co dopiero mówić o prezydencie Jelcynie. Nie spodziewałem się, że wystąpi tak ostro. Winę za ten kryzys ponosi wyłącznie jedna strona -- prezydent Aleksander Łukaszenko. On osobiście. Jego postępowanie wobec władz rosyjskich było grubiańskie, otwarcie oszukiwał, znieważał, igrał z nimi. A tego nikt nie lubi.
Jak to było z tym nielegalnym przekroczeniem granicy?
W ogóle nie przechodziłem granicy. Robiłem z ekipą zwykły reportaż o przemycie przez granicę litewsko-białoruską. Nieoficjalnie wszystkim w iadomo, że przez granicę z Litwą i przez Brześć przepływa olbrzymi strumień kontrabandy. Przemyt odbywa się nie przez zieloną granicę, nie przez lasy, ale przez oficjalne punkty graniczne, przy cichym przyzwoleniu władz. Najważniejszym punktem przemytu spirytusu i wódki z Litwy na Białoruś i dalej do Rosji jest przejście Kamienny Łog na trasie Wilno -- Mińsk. Gdy 22 lipca robiliśmy zdjęcia do reportażu, zabłądziliśmy na starej wileńskiej drodze 3 km od Kamiennego Łogu i przypadkowo trafiliśmy na dawny punkt kontroli. Teraz jest tam tylko szlaban. Bez problemu zrobiliśmy zdjęcia, wszystko po stronie białoruskiej. Jednak dawna granica administracyjna między republikami radzieckimi, białoruską i litewską, nie odpowiada dokładnie tej dzisiejszej, między suwerennymi już państwami. I stąd mogą wynikać rozbieżności.
Nie aresztowano pana od razu?