– Kiedy w Rosji jest dobrze, to wszyscy mówią, że to prezydent załatwił. Kiedy jest źle, tak jak teraz, to wszyscy uważają, że dla Putina i tak nie ma alternatywy – nie ma komu przekazać władzy – tłumaczy „Rzeczpospolitej" fenomen niezastąpionego prezydenta moskiewski ekspert Aleksandr Makarkin.
Kameleon
Latem 1999 roku ówczesny prezydent Borys Jelcyn nagle zdymisjonował premiera Siergieja Stiepaszyna (czwartego szefa rządu, którego usunął w ciągu 18 miesięcy) i mianował na jego miejsce szefa kontrwywiadu Władimira Putina. Kreml był coraz bardziej wystraszony możliwością rewanżu ze strony komunistów (którzy dominowali w parlamencie) i Jelcyn uznał, że Stiepaszyn jest za miękki. A szukano kogoś, kto w obronie ówczesnych władz nie zawaha się rozwiązać Dumy i wprowadzić w Moskwie stanu wyjątkowego – jeśli zajdzie taka potrzeba.
Były kagebista ujął ówczesnego prezydenta zdecydowaniem i szybkością reakcji. W dniu, w którym mianował go szefem rządu, Jelcyn zapowiedział, że to będzie jego następca na stanowisku prezydenta. I tak się stało.
– Putin umiał się podobać – podsumowali po latach demokratyczni publicyści (z których część już wyemigrowała z kraju). – W administracji prezydenta, w której wcześniej pracował, wyrażano o nim skrajne opinie. Z jednej strony mówiono, że jest karierowiczem, z drugiej – olewusem. Jelcyn cenił go za szybkość i zdecydowanie, a inni nazywali go Wowa i z uśmiechem patrzyli, jak chodzi do córki prezydenta prosić o podjęcie decyzji – tłumaczył jeden z nich.
– Potrafi odzwierciedlać masowe oczekiwania: ludzie patrzą na niego i widzą to, co chcą – mówi Makarkin. Część emigrantów uważa, że to w KGB posiadł umiejętność mimikry i dostosowywania się do rozmówców, a teraz robi to w skali masowej.