Recep Erdogan od początku nie ukrywał, że sojusznicy z Ameryki i zachodniej Europy potępili pucz za późno i bez przekonania. Oficjalne amerykańskie poparcie dla demokratycznie wybranego prezydenta pojawiło się kilka godzin po rozpoczęciu zamachu przez wojskowych w Stambule i Ankarze, chwilę później było już jasne, że nieudanego. Można tylko spekulować, jak Zachód przyjąłby obalenie Erdogana, którego polityka jest coraz odleglejsza od zachodnich wzorów i coraz bardziej bliskowschodnia.
Jak Bin Laden
Stosunek do puczu stał się głównym wyznacznikiem stosunków Turcji z innymi krajami. A gdy najważniejszym oskarżonym Ankara ogłosiła muzułmańskiego kaznodzieję mieszkającego w Ameryce Fethullaha Gülena – to stosunki z Waszyngtonem zaczęły w znacznej mierze zależeć od tego, czy zdecyduje się na jego ekstradycję.
Niewiele ponad tydzień przed wyborami prezydenckimi w USA turecki minister sprawiedliwości składający wizytę w Waszyngtonie Bekir Bozdag powiedział to wprost: – Jeżeli Gülen nie zostanie przekazany Turcji, poważnie zaszkodzi to dwustronnym stosunkom.
Minister Bozdag porównał Gülena do Osamy bin Ladena, by jeszcze bardziej uzmysłowić gospodarzom – którzy robili przecież wszystko, by wymierzyć sprawiedliwość szefowi Al-Kaidy – jak ważna to sprawa dla Turcji. Administracja Obamy podchodziła do kwestii ostrożnie, podkreślała, że czeka na dowody.
Tureckie władze z radością przyjęły zwycięstwo w USA Donalda Trumpa. A z jeszcze większą deklarację jego doradcy, emerytowanego generała Michaela Flynna, znanego z kontrowersyjnych wystąpień w mediach Kremla. Gen. Flynn zadał retoryczne pytanie, jak Ameryka by przyjęła informację, że bin Laden po zamachach z 11 września 2001 roku spokojnie mieszka sobie w tureckim kurorcie. Zasugerował przekazanie Gülena Turcji, która powinna być teraz priorytetem w amerykańskiej polityce zagranicznej.