James Comey już raz był w tej roli. Gdy 28 października, dziesięć dni przed wyborami, ogłosił wznowienie śledztwa w sprawie wykorzystania przez Hillary Clinton prywatnego adresu e-mailowego do przesyłania poufnych informacji, do jakich miała dostęp jako sekretarz stanu, prawdopodobnie przesądził o tym, kto zdobył Biały Dom.
Ale zeznania Comeya w czwartek przed komisją ds. wywiadu Senatu mogą przynieść podobny efekt – tym razem na niekorzyść Trumpa. Bo choć Comey odmówił odpowiedzi na pytanie republikańskiego senatora Richarda Burra, czy prezydent chciał wstrzymać śledztwo w sprawie powiązań jego sztabu wyborczego z Kremlem, to szczegółowy opis kontaktów byłego szefa FBI z Trumpem bardzo jasno to sugeruje. Jeśli Kongres dojdzie do takiego wniosku, będzie to podstawa do rozpoczęcia przeciwko Trumpowi procedury impeachmentu, tak jak afera Watergate przed przeszło 40 laty.
Ostatni raz Donald Trump zadzwonił do szefa FBI 11 kwietnia. – Byłem wobec ciebie bardzo lojalny, bardzo lojalny. Musimy załatwić sprawę, którą znasz – powiedział prezydent Comeyowi. Ale ten, jak opisywał senatorom, był nieugięty: jedyne, co może zrobić Biały Dom, to skontaktować się z zastępcą prokuratora generalnego – odparł.
– Tak zrobię – powiedział Trump i odłożył słuchawkę.
W ten sposób zakończyły się trwające od grudnia ciągłe próby nacisku prezydenta na ceniącego ponad wszystko swoją niezależność szefa Federalnego Biura Śledczego, aby śledztwo w sprawie powiązań sztabu z Kremlem zostało porzucone. Miesiąc później Comey, którego kadencja powinna normalnie wygasnąć w 2023 r., został przed Biały Dom zwolniony.