Reklama

Terrorysta znów uderzył we Francji

Terrorysta znów uderzył w żołnierzy w miasteczku pod Paryżem. Czy armia w ogóle powinna patrolować ulice?

Aktualizacja: 10.08.2017 06:12 Publikacja: 09.08.2017 19:43

Od blisko trzech lat w operacji Sentinelle bierze udział od 7 do 10 tys żołnierzy. Ale nie udaremnil

Od blisko trzech lat w operacji Sentinelle bierze udział od 7 do 10 tys żołnierzy. Ale nie udaremnili oni jeszcze ani jednego zamachu

Foto: AFP

37-letni Hamou B. (do chwili zamknięcia tego wydania „Rzeczpospolitej" policja nie podała do wiadomości pełnej tożsamość podejrzanego) czekał w zaułku, aż nadejdzie czas zmiany jednostki, która osłaniała merostwo w Levallois-Perret, satelickim mieście francuskiej stolicy. Gdy żołnierzy byli odsłonięci, czarne BMW powoli ruszyło z miejsca i dopiero gdy było pięć metrów przed wojskowymi, przyspieszyło, raniąc sześciu z nich, w tym dwóch poważnie. Potem uciekło w nieznanym kierunku.

Akcja pościgowa okazała się skuteczna. Już o 13.00 policja ustaliła, że terrorysta jedzie autostradą A16 na północ, w kierunku Calais. Próbowano postawić zaporę na drodze, ale kierowca ją zdemolował. Nie udało się też utworzyć sztucznego korka, który miał zmusić terrorystów do ograniczenia tempa jazdy. Wtedy policjanci otworzyli ogień, pięciokrotnie raniąc dżihadystę, który, jak się później okazało, nie był uzbrojony.

Mimo że sprawca został tak skuteczni ujęty, we Francji rozgorzała poważna dyskusja, czy zainicjowana jeszcze w styczniu 2015 r. (po ataku na redakcję „Charlie Hebdo" w Paryżu) operacja „Sentinelle", w ramach której początkowo 10 tys., a obecnie 7 tys. żołnierzy patroluje francuskie miasta, ma w ogóle jakikolwiek sens.

– W taki sposób nie udało się zapobiec ani jednemu zamachowi, za to żołnierze stali się łatwym celem dla dżihadystów – mówi „Rz" Jean-Charles Brisard, dyrektor paryskiego Centrum Analiz Terroryzmu.

I rzeczywiście, w ciągu pięciu lat, a więc jeszcze przed rozpoczęciem operacji „Sentinelle", terroryści kilkanaście razy atakowali wojskowych, żandarmów i policjantów patrolujących francuskie miasta, zabijając łącznie dziewięciu z nich. Prekursorem okazał się jeszcze w 2012 r. Mohammed Merah, który 11 marca zabił w Tuluzie komandosa, a cztery dni później dwóch kolejnych wojskowych, zanim zaatakował dzieci wychodzące z żydowskiej szkoły w Tuluzie i w końcu został zabity po trwającym ponad 30 godzin i śledzonym przez całą Francję szturmie jego mieszkania przez brygady antyterrorystyczne.

Reklama
Reklama

Tylko w ostatnich tygodniach prób pójścia w ślady Meraha było wiele. 5 sierpnia Francuz pochodzenia mauretańskiego chciał z nożem w ręku wedrzeć się na zabezpieczony teren pod wieżą Eiffla, zapowiadając, że „zabije żołnierza". 19 czerwca niejaki Adam D. wjechał ciężarówką wypełnioną ładunkami wybuchowymi w pojazd żandarmerii pilnujący Pól Elizejskich. Dwa tygodnie wcześniej Farid Ikken, 40-letni Algierczyk, zaatakował młotkiem policjanta stojącego przed katedrą Notre Dame, tłumacząc, że to „zemsta za Syrię". 20 kwietnia zaś 39-letni Karim Cheurfi został zabity po tym, jak sam zastrzelił jednego policjanta i ranił dwóch innych na Polach Elizejskich.

– Armia nie jest przygotowana na atak terrorystyczny. Jej misją jest walka z inną armią. Jeśli użyje broni, szczególnie w mieście, skutki dla osób postronnych mogą być straszne. Ale nie sądzę, aby prezydent Macron miał odwagę powiedzieć Francuzom, że terroryzmu nie uda się nigdy zwalczyć do końca, że będzie on przybierał różne formy i że wojsko na ulicach tego nie powstrzyma. Jednostki patrolujące ulice pozostaną, bo to daje złudzenie bezpieczeństwa, punkty politykom – uważa Brisard.

Krytycy wskazują też, że zaangażowana w kraju armia nie jest już w stanie wypełniać swoich normalnych obowiązków. Po 2013 r. Francuzi radykalnie ograniczyli np. udział w misjach wzmocnienia NATO w Polsce i innych krajach Europy Środkowej.

Mimo wszystko Emmanuel Macron niedawno zmienił reguły działania operacji „Sentinelle" tak, aby wojskowi byli bardziej mobilini i przez to stanowili trudniejszy cel dla napastników. W środę zaś premier Edouard Philippe zapowiedział, że rozważy zniesienie stanu wyjątkowego, innego środka zastosowanego przez władze przeciw terrorystom, który zdaniem wielu ekspertów nie przynosi realnych efektów.

– Jedynym skutecznym sposobem na walkę z terroryzmem jest skuteczne rozpoznanie dżihadystów przez wywiad. Z tym Dyrekcja Generalna Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DGSI) radzi sobie coraz lepiej. Właśnie dlatego lista tych, u których „rozpoznano objawy radykalizmu w związku z terroryzmem", wydłuża się i obejmuje już 18,5 tys. osób, z czego 4 tys. jest uważanych za szczególnie groźne – mówi Brisard. – Kluczem do sukcesu jest tu przeciwdziałanie propagandzie dżihadystycznej, która przekonała bardzo wielu młodych osób. Terroryzm we Francji to bowiem w coraz większym stopniu zjawisko wewnętrzne, niezwiązane z sytuacją na Bliskim Wschodzie. Ale walka z nim zajmie dużo czasu nie tylko dlatego, że trzeba opanować ogromną machinę propagandową zbudowaną w cyberprzestrzeni, ale także trzeba poddać ścisłej kontroli radykalne meczety, często finansowane przez Arabię Saudyjską – dodaje francuski ekspert, który uważa, że sytuacja ekonomiczna młodych Francuzów i trudności ze znalezieniem dla nich pracy odgrywają tylko minimalna rolę w rozwoju terroryzmu.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1394
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1393
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1392
Świat
„Rzecz w tym”: Kamil Frymark: Podręczniki szkolne to najlepszy przykład wdrażania niemieckiej polityki historycznej
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1391
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama