Do Turcji przyleciał już oddział amerykańskiego wojska, a w drodze na miejsce jest także grupa ponad 200 żołnierzy z holenderskiego Eindhoven. Jeden z dowódców grupy pułkownik Marcel Baus podkreśla, że żołnierze wiozą ze sobą sprzęt służący jedynie do obrony przeciwrakietowej, a nie do ataku na jakiekolwiek cele.
- Nasz pocisk trafia dokładnie w wystrzelony wcześniej pocisk balistyczny. To tak, jakby uderzyć w pocisk pociskiem. Będziemy chronić mieszkańców miasta Adana przed ewentualnym zagrożeniem ze strony syryjskich pocisków. Będziemy stacjonować wokół tego miasta, około 120 kilometrów od granicy z Syrią - dodaje pułkownik Baus.
NATO podjęło decyzję o rozmieszczeniu rakiet Patriot po tym, jak w październiku ostrzał z Syrii zabił pięciu tureckich cywilów. Inny z holenderskich dowódców pułkownik Eric Abma podkreśla, że rakiety, które wiozą żołnierze mają zapobiec tego typu incydentom.
- Jesteśmy zdolni przechwycić pociski wystrzelone z odległości 3 tysięcy kilometrów. Potrzeba na to trzech minut od wystrzelenia rakiety Patriot do strącenia obcego pocisku. Chciałbym też podkreślić, że jest to misja NATO, a decyzje są podejmowane w centrum powietrznym w bazie w Rammstein. To właśnie tamtejsze centrum balistyczne dowodzi naszymi jednostkami w Turcji - wyjaśnia pułkownik Abma.
W sumie na pograniczu turecko-syryjskim ma stacjonować około 400 żołnierzy NATO. Prócz Amerykanów i Holendrów na miejsce jadą też oddziały Niemców.