Tomasz Deptuła z Nowego Jorku
Teksas jako jedyny w USA zastrzegł sobie w stanowej konstytucji prawo do odłączenia się od Unii. Jednak według rządu w Waszyngtonie ojcowie-założyciele amerykańskiej demokracji nie przewidzieli prawa do wystąpienia ze Stanów Zjednoczonych. „Demokracja może być hałaśliwa i kontrowersyjna. Otwarta i swobodna debata przyczynia się do jej lepszego funkcjonowania. Ale tak jak doceniamy znaczenie zdrowej dyskusji, tak nie możemy pozwolić żeby doprowadziła do podziału (kraju)" – napisał w odpowiedzi na petycję Jon Carson, dyrektor Białego Domu do spraw aktywności obywatelskiej. Jego zdaniem autorzy amerykańskiej konstytucji uznali, że najlepszym sposobem na zmianę polityki są wybory, a nie występowanie z Unii.
Inicjatywa zbierania podpisów w sprawie secesji pojawiła się po listopadowych wyborach prezydenckich wygranych przez Baracka Obamę. Autorzy petycji zarzucili rządowi federalnemu sprzeniewierzenie się wartościom, którymi kierowali się założyciele amerykańskiej demokracji. Oskarżyli też Waszyngton o brak reform finansów publicznych, co w coraz większym stopniu pogłębia gospodarcze kłopoty poszczególnych stanów. Przypomnieli też, że Teksas, w odróżnieniu od rządu federalnego ma zrównoważony budżet.
Autorem petycji był Micah Hurd, członek stanowej Gwardii Narodowej, a zarazem student inżynierii na University of Texas. Dokument podpisywały przede wszystkim osoby niezadowolone z wyników wyborów. Biały Dom obiecał odpowiedzieć na każdy wniosek pod warunkiem, że poprze go co najmniej 25 tysięcy osób. Podpisało 125 tysięcy.
Podpisy zbierano także w innych stanach, choć akcja nie przybrała aż tak spektakularnego wymiaru. Na Florydzie zebrano 37 tys. podpisów. Oprócz tego chęć opuszczenia Stanów Zjednoczonych wyrażali między innymi mieszkańcy innych stanów Południa: Georgii, obu Karolin, Alabamy, Tennessee i Luizjany. Odpowiedź Białego Domu zatytułowana „Nasze stany pozostają zjednoczone" ustosunkowywała się do wszystkich dziesięciu petycji.