Do wyborów w dwóch dużych landach ruszyło wczoraj ponad dziesięć milionów Niemców. „Przegrana Rolanda Kocha oznaczałaby, że chadecja straci nie tylko doświadczonego premiera, ale również, że zerwana została kotwica, dzięki której CDU nie poddawała się zbyt szybko duchowi czasu” – oceniał dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.
Niemieccy konserwatyści trzymali więc w niedzielę kciuki za 49- letniego premiera Hesji z CDU, który uchodzi za ich ostatni filar w partii kierowanej przez Angelę Merkel. To pani kanclerz ciągnie swe ugrupowanie na lewo pod presją partnerów z koalicyjnego rządu z SPD. Konserwatyści z Rolandem Kochem na czele nie zamierzają tego dłużej tolerować. Są przekonani, że jedynie powrót do tradycyjnych wartości chadecji, umocnienie roli rodziny oraz twardy kurs wobec mniejszości etnicznych i religijnych musi być – w połączeniu z gospodarczym liberalizmem – jedyną odpowiedzią na ofensywę prądów lewicowych w Niemczech. Stawką w tej grze są przyszłoroczne wybory do Bundestagu. Najdalej za kilkanaście miesięcy kończy się bowiem drugi w powojennej historii Niemiec eksperyment w postaci rządu wielkiej koalicji złożonej z CDU/CSU i SPD.
– Koch postawił wszystko na jedną kartę. Ma wielkie ambicje i myśli o karierze w Berlinie – tłumaczy politolog Lothar Probst. Karta, którą zagrał w obecnych wyborach Koch, wywołała w Niemczech ogromne poruszenie. – Mamy za dużo młodocianych bandytów ze środowisk imigracyjnych – ogłosił pod koniec grudnia premier Hesji, kilka godzin po brutalnym ataku w monachijskim metrze dwóch wyrostków na emerytowanego nauczyciela, który prosił ich, by zgasili papierosy. Jeden z napastników jest z pochodzenia Grekiem, drugi Turkiem. Z tego wydarzenia Koch uczynił główny temat swej kampanii. Domagał się surowych kar nawet dla 12-latków, specjalnych obozów wychowawczych i zera tolerancji dla wszystkich młodocianych przestępców.
– Trafił w dziesiątkę, bo był to temat tabu, ale przesadził, ponieważ skierował swą kampanię przeciwko cudzoziemcom – ocenia Nils Diederich, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Posypały się oskarżenia, że dzieli społeczeństwo, ożywia nastroje rasistowskie i propaguje nienawiść do obcych. Wszystko po to, by udowodnić, że dąży do rządów silnej ręki i że obcy jest mu miękki, zbyt kobiecy styl kierowania koalicją w Berlinie przez Angelę Merkel.
Koch ułatwił jednak zadanie swym politycznym przeciwnikom w Hesji. Powstała przeciw niemu silna koalicja SPD, Zielonych i Partii Lewicy. Polityków tej ostatniej Koch nazywał komunistami, dawał też nieustannie do zrozumienia, że we władzach Hesji nie ma miejsca dla kandydata Zielonych, którego ojciec pochodzi z Jemenu.