Gdy w 1993 r. słynnym hasłem „Wchodzę na boisko” wraz z naprędce skleconą partią Forza Italia Berlusconi wkroczył na włoską scenę polityczną, traktowali go jak bohatera i śmiałka, który poważył się rzucić wyzwanie wszechpotężnemu establishmentowi. Włosi, choć gremialnie idą na wybory (dwa lata temu frekwencja wynosiła 83,6 proc.), zdają sobie doskonale sprawę, że na bieg wypadków mają wpływ ograniczony. Wybuchające co chwila skandale korupcyjne, bezkarność klasy politycznej i wszechobecny nepotyzm utwierdzają ich w przekonaniu, że tak naprawdę krajem rządzi tajemniczy i zazdrośnie strzegący swych przywilejów „pałac”, w którym włoskie elity decydują o wszystkim: od wysokości domiaru podatkowego po losy tytułu futbolowego mistrza Włoch.
Berlusconi na każdym kroku podkreślał, że dobija się tam z zewnątrz jako self-made man, który zbudował swoją fortunę ciężką pracą, i to z niczego. Co ważniejsze, przekonał Włochów, że jest jednym z nich, pierwszym, któremu udało się zajść tak wysoko, że rozumie ich kłopoty, bo miał kiedyś takie same. Poza tym oszałamiająca kariera medialnego magnata była spełnionym snem większości Włochów i żywym dowodem, że jednak można dojść z nędzy do pieniędzy. Bo wbrew obiegowym sądom to nie Wielka Brytania, ale właśnie Włochy są krajem sklepikarzy, maleńkich rodzinnych przedsiębiorstw, warsztatów, hotelików czy pizzerii.
Właśnie na potrzeby tego szerokiego elektoratu powstał zmitologizowany żywot Silvio, czyli fajerwerki geniuszu i brawury poparte katorżniczą pracą. Wynika z niego, że żyłkę do biznesu miał już w szkole podstawowej. Na klasówkach błyskawicznie rozwiązywał zadania, a potem pomagał kolegom. Ale nie za darmo. Za cukierki albo kilka lirów. Jako że w domu się nie przelewało, od samego początku studiów starał się wynagrodzić rodzicom wysiłek, dorabiając jako szansonista na statkach wycieczkowych i w mediolańskich restauracjach. Wynajmował się jako fotograf na wesela i pogrzeby, pukając od drzwi do drzwi, sprzedawał odkurzacze, a od trzeciego roku studiów pracował na pełnym etacie w firmie budowlanej. Pracę magisterską napisał z problemów prawnych umów o anonse i ogłoszenia, ale tylko dlatego, że firma Manzoni Pubblicita wywiesiła ogłoszenie na uniwersytecie, oferując za najlepsze opracowanie tematu 2 miliony lirów. Berlusconi konkurs wygrał, a na egzaminie magisterskim otrzymał najwyższą notę z wyróżnieniem.
Był rok 1961. We Włoszech skończył się właśnie czas powojennej odbudowy. Rozpoczęła się wielka budowa. Berlusconi, przeczuwając zbliżającą się koniunkturę, został inwestorem budowlanym. W przedsięwzięcie wpakował wszystkie swoje oszczędności i całą odprawę, którą ojciec, skromny urzędnik bankowy, dostał, przechodząc na emeryturę. Dwa lata później rozpoczął budowę luksusowego osiedla Milano 2 na 4 tys. mieszkańców. Rzekomo wyłącznie dzięki osobistemu czarowi i żelaznej argumentacji udało mu się namówić do przedsięwzięcia szwajcarskich finansistów z Lugano, choć tak naprawdę do dziś nie wiadomo, skąd Berlusconi wziął pieniądze na gigantyczną inwestycję.
Wiąże się z nią jeszcze jedna z lubością powtarzana opowieść, w której widać przebłysk brawury godny Nikodema Dyzmy. Pewien potencjalny inwestor z Rzymu kręcił nosem. Berlusconi pojechał więc do Rzymu i uwiódł mu sekretarkę. Dzięki temu zwiedział się, kiedy potencjalny nabywca chce się zjawić w Mediolanie, i poprosił sekretarkę, żeby przy okazji kupiła mu bilet z miejscówką w tym samym przedziale. Ponoć interes został ubity w wagonie restauracyjnym już w okolicach Bolonii. Ale i na to nie ma żadnych dowodów.
Żywot młodego Silvio utkany jest z dziesiątek takich i podobnych opowieści, prawd przemieszanych z półprawdami i prozaicznej konfabulacji. Pierwszy udokumentowany błysk geniuszu sięga czasów późniejszych, gdy Berlusconi zdał sobie sprawę z ogromnego potencjału drzemiącego w prywatnej telewizji. W Milano 2 założył pierwszą we Włoszech osiedlową kablówkę. Z telewizji osiedlowej powstała stacja Telemilano. Potem kupił kilka innych małych stacji TV. Zakaz nadawania na całe Włochy (państwowy RAI miał gwarantowany prawem monopol) ominął w ten sposób, że we wszystkich swoich stacjach równocześnie nadawał te same programy i filmy, a co ważniejsze, poprzetykane tymi samymi reklamami. Nie było to szczególnie zgodne z prawem, ale od czego ma się przyjaciół? Ówczesny premier Bettino Craxi (ojciec chrzestny córki Berlusconiego w 1984 r., świadek na jego drugim ślubie w 1990 r.) przeforsował odpowiedni dekret i tak powstało imperium Mediaset o sile rażenia porównywalnej z potęgą publicznej telewizji RAI.