Rz: Jak ocenia pan sytuację katolików w Chinach: jest dziś lepsza niż kilkadziesiąt lat temu czy gorsza?
Joseph Kung:
– To zależy, kogo spytać. Naprawdę trudno to ocenić, wiadomo jednak, że prześladowania Kościoła nie ustały. Ich natura zmieniła się w porównaniu z tym, co było kilkadziesiąt lat temu. Nie mówimy już o mordowaniu księży, tak jak przed półwieczem. Nie mówimy też o oficjalnych wyrokach 30 czy 40 lat więzienia, jakie zapadały w latach 50.
Ale na przykład władze nie wypuściły na wolność wszystkich więzionych duchownych. Są biskupi, którzy znajdują się w więzieniu od tak dawna, że nie wiemy nawet, czy jeszcze żyją. Nie ma z nimi żadnego kontaktu. Chiński rząd mówi o wolności religijnej, ale z pewnością takiej wolności tam nie ma. Gdyby spytać o to przedstawicieli chińskiego rządu, to pewnie powiedzieliby, że ci ludzie nie znaleźli się w więzieniu z powodu swych poglądów, ale dlatego, że złamali prawo.
Należałoby ich spytać: jakie prawo? To bardzo kiepska wymówka. Duchowni i wierni są wedle widzimisię władz wsadzani za kratki, bez procesu i bez informowania nikogo o tym, gdzie są przetrzymywani. Lokalne biuro do spraw wyznań może skierować człowieka do obozu pracy nawet do trzech lat. Dzieje się to poza wymiarem sprawiedliwości, bez udziału sądu. Co więcej, są ludzie, którzy są w ten sposób przetrzymywani dłużej niż trzy lata. Biskup Han Dingxiang, który zmarł w areszcie w zeszłym roku, był więziony bez wyroku sądu przez prawie osiem lat. A w ciągu paru godzin po śmierci został skremowany – potajemnie, bez wiedzy rodziny, której nie dano szansy pochowania go po chrześcijańsku. Tak jakby chcieli ukryć coś przed rodziną. Jednocześnie władze chińskie mówią o swobodach religijnych, dialogu z Watykanem, a ostatnio o idei olimpijskiej.