Od izraelskich myśliwców, latających cystern i śmigłowców – które w razie potrzeby mogłyby uratować zestrzelonych przez obronę przeciwlotniczą pilotów – zaroiło się na początku czerwca nad wschodnią częścią Morza Śródziemnego i Grecją – donoszą amerykańscy informatorzy „New York Timesa”. Ich zdaniem Izrael chciał przećwiczyć atak na odległe cele. Wojskowi przelecieli około 1440 km – mniej więcej taki dystans, jaki dzieli Izrael od irańskich zakładów wzbogacania uranu. Ale poza celem wojskowym zrealizowali też cel polityczny. Takie ćwiczenia musiały bowiem zostać zauważone przez amerykańskie i europejskie agencje wywiadowcze.
– Izraelczycy wysłali w ten sposób sygnał Irańczykom, Europejczykom i Amerykanom, jak bardzo poważnie podchodzą do kwestii irańskiego programu atomowego – tłumaczy „Rz” dr Rosemary Hollis, ekspert ds. Bliskiego Wschodu na City University w Londynie. – Komunikat jest prosty: jeśli nikt nie powstrzyma Irańczyków, Izrael będzie zmuszony do ataku. Czas gra tu kluczową rolę – dodaje.
Zgadza się z nią prof. Gerald Steinberg, ekspert ds. obronności z Uniwersytetu Bar-Ilan, komentator BBC i „Wall Street Journal”.
– Tak olbrzymie ćwiczenia mają miejsce wyjątkowo rzadko. To więc czytelny sygnał, że Izrael nie żartuje – podkreśla w rozmowie z „Rz”. – Pokazują one również, że izraelskie myśliwce są w stanie dolecieć do Iranu i zniszczyć wiele obiektów nuklearnych, wstrzymując rozwój irańskiego programu atomowego co najmniej na kilka lat.
1400km - mniej więcej taki dystans dzieli Izrael od irańskich zakładów atomowych w Natanz