Nie jestem tym zaskoczony. Te maszyny latają bardzo nisko, nie trzeba się zbytnio wysilać, by je trafić. Wystarczy celny strzał z ziemi, na przykład z karabinu maszynowego.
Czy operacja Kremla w Osetii Południowej pokazała, w jakiej kondycji jest rosyjska armia?
Trudno to ocenić, bo – jak już wspomniałem – te działania wojenne miały niewielką skalę, a przeciwnik był dużo słabszy. Ale i bez tego można stwierdzić, że rosyjskie siły zbrojne są w bardzo złym stanie. Jeszcze gorsza jest psychiczna kondycja rosyjskiej armii, której brakuje bodźca. Za czasów pierwszej wojny światowej córki cara Mikołaja II były sanitariuszkami, podczas drugiej wojny światowej na froncie walczyli synowie Stalina i Chruszczowa. Wyobrażacie sobie, by córki Władimira Putina tak się poświęciły? Albo żeby synowie obecnych oligarchów i miliarderów rosyjskich leżeli w okopach? Ci, którzy biorą udział w operacjach zbrojnych, być może liczą przede wszystkich na pieniądze, bo są bardzo dobrze opłacani.
Po stronie gruzińskiej były ofiary. To świadczy o profesjonalizmie czy o niedoskonałościach rosyjskiej armii?
Obawiam się, że świadczy to o świadomym zabijaniu cywilów. To mogło być ostrzeżenie ze strony Rosji, przesłanie w stylu: „jesteśmy silni, nie próbujcie nas zaczepiać”. Z drugiej strony podczas wojny w Czeczenii również ginęli cywile i nikt w Rosji tym się zbytnio nie przejmował.
Myślę, że rosyjscy żołnierze mogą po prostu nie wiedzieć, do kogo strzelać wolno, a do kogo nie. Pamiętam z dzieciństwa książkę o radzieckiej agentce, która uwiodła niemieckiego pilota. Zapamiętałem, że bombardował on radzieckie pociągi Czerwonego Krzyża. Dostałem się na wojskową uczelnię, służyłem w armii, później studiowałem w Wojskowej Akademii Dyplomatycznej w Moskwie: nikt nigdy mi nie powiedział, że nie wolno ostrzeliwać transportów z napisem „Czerwony Krzyż”. W rosyjskiej doktrynie wojskowej ten zapis nie istnieje. To odpowiedź na pani pytanie o ofiary wśród cywilów w rejonie konfliktu.