Ryzykowna gra Obamy

Po co mu Hillary Clinton? Po co nowemu prezydentowi sekretarz stanu, która przegrała z nim zażartą, często brutalną, rozgrywkę o nominację Partii Demokratycznej? Osoba, która nie kryje ogromnych ambicji politycznych, a w ferworze kampanii nie wahała się podkreślać słabości rywala?

Publikacja: 29.11.2008 01:28

Barack Obama, amerykański prezydent elekt

Barack Obama, amerykański prezydent elekt

Foto: AFP

Barack Obama właśnie zamierza sprowadzić sobie do administracji tykającą bombę, która wcześniej czy później wybuchnie z jeszcze nieznanym, ale z pewnością dramatycznym skutkiem.

A jej – po co to stanowisko? Dlaczego miałaby porzucić wygodny fotel senatora z Nowego Jorku, idealną odskocznię do zdobywania popularności wśród demokratów i kolejnych milionów na przyszłe kampanie? Dlaczego Hillary Clinton ryzykuje los Colina Powella – byłego sekretarza stanu z czasów Busha, zmiażdżonego przez prezydenta i jego współpracowników?Nie ma prostych odpowiedzi, przynajmniej dzisiaj, niecałe dwa miesiące przed oficjalnym objęciem urzędu przez Baracka Obamę. Jeśli jednak spojrzymy na dotychczasowe nominacje prezydenckie, to oddanie spraw zagranicznych dotychczasowej senator Nowego Jorku nie odbiega zasadniczo od ogólnego trendu w doborze pracowników administracji. Jego zasadniczy element to próba skupienia ludzi o różnych korzeniach partyjnych, ale poglądach zbliżonych do centrum.

Obama zostawił na stanowisku sekretarza obrony Roberta Gatesa, a jego doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego będzie emerytowany generał James Jones, który poparł w wyborach Johna McCaina. W zespole ekonomicznym brylują sekretarz skarbu Timothy Geithner, który jest niemal kopią Obamy (ten sam rocznik, dzieciństwo spędzone za granicą, nauka na prestiżowych uniwersytetach i, co najważniejsze, niemal identyczne poglądy na metody wyjścia z kryzysu), i szef Narodowej Rady Gospodarczej Larry Summers – indywidualista o silnej osobowości, a równocześnie współpracownik obu obozów politycznych, który musiał odejść z Harvardu, gdy odważył się zasugerować, że mężczyźni mają większy naturalny talent do matematyki niż kobiety.

Jeśli dodamy do tego zapowiedzi Obamy poważnego potraktowania przyszłej współpracy z republikanami i rosnącą frustrację lewicy Partii Demokratycznej ze względu na niedobór jej przedstawicieli w przyszłym rządzie, to wyłania się z tego obraz, który w dużym stopniu zgadza się z obietnicami przedwyborczymi Obamy: administracja będzie się składać z ludzi o różnych poglądach, a przynależność partyjna nie będzie zasadniczym kryterium doboru współpracowników.

Główną słabością takiego przepisu na rząd jest zapisany w niej nieustanny konflikt wewnętrzny. Najlepszym tego uosobieniem byłaby nominacja Hillary Clinton. Mimo zażartych polemik stoczonych w trakcie kampanii i obustronnych zarzutów o brak kompetencji prezydent Obama nie będzie jej głównym rywalem. Oprócz prezydenta pani Clinton będzie miała jeszcze dwóch partnerów chętnych do wywierania nacisków na Obamę: doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego oraz wiceprezydenta Johna Bidena, który został nim właśnie ze względu na swoje doświadczenie w polityce zagranicznej. Jak piszą amerykańskie media, Clinton zabezpieczyła się przed obcymi wpływami w Departamencie Stanu, uzyskując od Obamy gwarancję, że sama będzie dobierać swoich pracowników i będzie miała dostęp do prezydenta bez pośrednictwa jego doradców.

O tym, jak zależy jej na stanowisku, świadczy też to, że jej mąż Bill Clinton zgodził się na przejście zarządzonego przez Obamę procesu weryfikacji przyszłych pracowników administracji i ich rodzin. Clinton przekazał już ponoć zespołowi prezydenta nazwiska 208 tysięcy sponsorów swojej fundacji i zgodził się na ograniczenie działalności międzynarodowej, tak by on i jego żona uniknęli posądzeń o konflikt interesów.

Znacznie ciekawszy i obarczony większymi konsekwencjami byłby oczywiście konflikt interesów Clinton i Obamy w dziedzinie polityki zagranicznej, jednak – jak dotąd – niewiele wskazuje na to, że do takiego dojdzie.

Clinton wydaje się co najwyżej bardziej zdecydowana w stosunkach z Iranem (w czasie kampanii określała nawet poglądy Obamy w tej sprawie jako „naiwne”), jako senator dała się też poznać jako lojalny, niektórzy twierdzą, że nawet bezkrytyczny, obrońca Izraela.

Dobierając sobie ludzi o silnych osobowościach, dużym zapleczu politycznym i ogromnych ambicjach, Obama wybrał ryzykowną strategię, ale czasy nie sprzyjają rozwiązaniom zachowawczym. Jego zespół ekonomiczny ma uchronić wolny świat od skutków gospodarczego kryzysu, a eksperci od polityki zagranicznej – odbudować zaufanie do USA i utrwalić ich rolę jako światowej potęgi. Dla nas wszystkich będzie lepiej, jeśli im się uda.

Barack Obama właśnie zamierza sprowadzić sobie do administracji tykającą bombę, która wcześniej czy później wybuchnie z jeszcze nieznanym, ale z pewnością dramatycznym skutkiem.

A jej – po co to stanowisko? Dlaczego miałaby porzucić wygodny fotel senatora z Nowego Jorku, idealną odskocznię do zdobywania popularności wśród demokratów i kolejnych milionów na przyszłe kampanie? Dlaczego Hillary Clinton ryzykuje los Colina Powella – byłego sekretarza stanu z czasów Busha, zmiażdżonego przez prezydenta i jego współpracowników?Nie ma prostych odpowiedzi, przynajmniej dzisiaj, niecałe dwa miesiące przed oficjalnym objęciem urzędu przez Baracka Obamę. Jeśli jednak spojrzymy na dotychczasowe nominacje prezydenckie, to oddanie spraw zagranicznych dotychczasowej senator Nowego Jorku nie odbiega zasadniczo od ogólnego trendu w doborze pracowników administracji. Jego zasadniczy element to próba skupienia ludzi o różnych korzeniach partyjnych, ale poglądach zbliżonych do centrum.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019