– Jak moglibyśmy nie głosować. Zawsze narzekaliśmy, że jesteśmy gnębieni i że nie mamy przywódcy, który by dbał o nasze interesy. Teraz mamy szansę go wybrać – mówił Reutersowi mieszkaniec Basry Abdul Hussein Nuri. Jak 7 milionów innych Irakijczyków w sobotę poszedł wybierać kandydatów do rady prowincji.
Środki bezpieczeństwa były wyjątkowo ostre. Aby oddać głos, trzeba było przejść przez kilka punktów kontrolnych i poddać się rewizji. W wielu miastach zakazano ruchu pojazdów.
Wielu wyborców zniechęciło to do głosowania. Mimo apeli polityków i przedłużenia godzin otwarcia lokali wyborczych głosowało tylko 51 proc. uprawnionych, czyli o cztery punkty procentowe mniej niż podczas ostatnich wyborów w 2005 roku.
Większość ekspertów i tak uważa jednak, że były to wybory historyczne. – Przeliczyli się ci, którzy mieli nadzieję na porażkę procesu politycznego w Iraku – podkreśla Toby Dodge, ekspert ds. Bliskiego Wschodu z Uniwersytetu Londyńskiego.
Komentatorzy podkreślają, że tym razem głosowania nie zbojkotowali sunnici, którzy za czasów dyktatury Saddama Husajna byli uprzywilejowaną mniejszością, a potem wszczęli krwawą rebelię przeciwko siłom okupacyjnym i wspieranemu przez Zachód rządowi zdominowanemu przez szyitów.