José Barroso zbyt dużo obiecał Francji i stracił chwilowo poparcie niemieckiego rządu. Chciał osobiście obdzwonić kilkudziesięciu eurodeputowanych, żeby zapewnić sobie ich poparcie na drugą kadencję na stanowisku w Komisji Europejskiej. Ale szanse na wybór w lipcu stracił. W piątek Fredrik Reinfeldt, szef rządu Szwecji kierującej od 1 lipca UE, zapowiedział, że głosowania w lipcu nie będzie.
Jak dowiedziała się „Rz”, nie chcą tego już nie tylko socjaliści i liberałowie, ale nawet niemieccy chadecy, czyli przedstawiciele rodziny politycznej, której kandydatem jest Portugalczyk. – Na spotkaniu w Atenach (gdzie w tym tygodniu obradowała Europejska Partia Ludowa – red.) Niemcy wyraźnie dawali do zrozumienia, że nie ma się co spieszyć – opowiada nam eurodeputowany z EPL. W kuluarach w Atenach mówiono, że Niemcy dowiedzieli się o porozumieniu między Barroso i prezydentem Nicolasem Sarkozym, które miałoby zapewnić Francji w przyszłej kadencji tekę komisarza ds. rynku wewnętrznego i nadzór nad instytucjami finansowymi.
Berlinowi bardzo się nie spodobało dopuszczenie protekcjonistycznie nastawionej Francji do teki, która w teorii ma gwarantować równe traktowanie na wspólnym rynku. Formalnie Niemcy mówili o konieczności negocjacji z socjalistami i przekonywali Francuzów, że samo odłożenie głosowania na wrzesień nic nie zmienia. Faktycznie jednak zwłoka osłabia pozycję Barroso, ponieważ w ciągu tych kilku tygodni zawsze może się pojawić kontrkandydat. Jeszcze dwa tygodnie temu kanclerz Niemiec Angela Merkel wspólnie z przywódcami 26 pozostałych państw UE na szczycie w Brukseli poparła Barroso.
W imieniu rządów negocjacje z Parlamentem Europejskim, który musi przegłosować kandydaturę przewodniczącego Komisji Europejskiej, rozpoczęli Szwedzi. Plan przewidywał szybki wybór Barroso już na tej sesji PE, która rozpoczyna się 14 lipca. To miało dawać Unii stabilność instytucjonalną, tak potrzebną w sytuacji, gdy ciągle nie wiadomo, jakie prawo będzie obowiązywać pod koniec roku: traktat nicejski czy traktat lizboński.
Od początku sprzeciwiali się temu socjaliści, liberałowie i Zieloni. Nie tylko nie podobała im się kandydatura samego Barroso, ale też zachowanie rządów, które głosowanie w PE uznały za formalność. Dlatego część eurodeputowanych zażądała przeniesienia wyboru na po wakacjach, a także przedstawienia przez Barroso oferty programowej. Bez ich głosów sami chadecy, nawet gdyby zostali poparci przez nową grupę europejskich konserwatystów, nie przeforsowaliby kandydatury Portugalczyka. Zachowanie niemieckich chadeków oznacza, że nie będzie wojny z socjalistami w PE. To znaczy, że prawdopodobnie dojdzie do wyboru Jerzego Buzka na przewodniczącego PE na pierwszą połowę kadencji.