Na wtorkową konferencję prasową w Moskwie, na którą milicjant jechał z południa Rosji, jak twierdzi, gubiąc śledzące go „ogony“, przyszedł tłum dziennikarzy. Kilka dni temu major Dymowski umieścił bowiem na portalu YouTube nagranie wideo, w którym zwrócił się do Władimira Putina z prośbą o spotkanie. Chciał opowiedzieć premierowi o nadużyciach w milicji, korupcji, wymyślonych przestępstwach poprawiających statystyki. Dziennikarzom powiedział, że ma dowody, ale pokaże je, gdy spotka się z „kimś ważnym”.
Szefowie natychmiast zwolnili Dymowskiego za „zniesławienie kolegów“. Anonimowe źródło w MSW nazwało go szpiegiem działającym za zachodnie pieniądze. Zainteresowanie mediów wzbudziło podejrzenia, bo nadużycia w milicji nie są tajemnicą. – Piszą o nich opozycyjne gazety, trąbią obrońcy praw człowieka i nikogo to nie wzrusza. Nagle wychodzi jakiś dziwny facet z Noworosyjska i w ciągu dwóch dni wie o nim cała Rosja – mówi „Rz“ jeden z opozycyjnych, moskiewskich dziennikarzy. Wersji jest wiele. Dymowski to bohater, bo wystąpił w pojedynkę przeciw władzy. Lub: stał się narzędziem w walce ekipy Putina z ludźmi Miedwiediewa, popierającymi szefa MSW. Jeszcze inna to wojna między MSW i prokuraturą. Sceptycy mówią: z Dymowskiego chcą zrobić wariata, by pokazać, że milicja jest w porządku.
Wczoraj wieczorem okazało się, że major ma naśladowcę. Sierżant Wadim Smirnow umieścił w Internecie apel do szefa moskiewskiej milicji, w którym twierdzi, że został wyrzucony z pracy za to, iż wstąpił do niezależnego związku zawodowego.
[srodtytul]Zobacz wystąpienie, które poruszyło Rosjan[/srodtytul]