Jest to porażka zwolenników dalszego łagodzenia przepisów antytytoniowych w całych Niemczech.
Od ponad trzech lat nie wolno w tym kraju palić tytoniu w miejscach publicznych. To w teorii. W praktyce Niemcy okazali się mistrzami w obchodzeniu ustawy, wynajdywaniu wyjątków, specjalnych zezwoleń i wielu innych wybiegów.
– Efekt jest taki, że zakaz palenia jest w dużej mierze fikcją – twierdzi Sebastian Frankenberger, szef bawarskiej Partii Ekologiczno-Demokratycznej (ÖDP) walczącej o wprowadzenie bezwzględnego zakazu palenia w tym landzie. Wymusiła na bawarskim rządzie przeprowadzenie referendum w tej sprawie. Nieoczekiwanie dla wszystkich prawie dwie trzecie uczestniczących w nim mieszkańców Bawarii opowiedziało się za zaostrzeniem prawa.
– Jeżeli padnie Bawaria, padną całe Niemcy, a po nich Europa – biła na alarm Angelica Graf (SPD), posłanka Bundestagu. Była przekonana, że wygrana zwolenników obecnych przepisów ośmieli przeciwników zakazu palenia, którzy wywalczą dalsze koncesje.
Co ciekawe, to Bawaria uchwaliła w 2007 roku najbardziej rygorystyczne w Niemczech przepisy. Było to jeszcze w czasach, gdy landem rządziła niepodzielnie CSU. Dwa lata temu CSU musiała się podzielić władzą z liberałami z FDP, którym bliskie jest lobby tytoniowe, i także Bawaria wprowadziła szereg wyjątków od reguły niepalenia w miejscach publicznych. Podobnie – chociaż z innych przyczyn – działo się w całych Niemczech, gdzie sądy zostały zasypane skargami o naruszenie swobód obywatelskich. Gotowi zazwyczaj do bezkrytycznego poszanowania prawa Niemcy poczuli się ubezwłasnowolnieni. Wielu obywateli wypowiedziało posłuszeństwo państwu, które chce ich pozbawić przyjemności przesiadywania w knajpach tonących w papierosowym dymie.