Szef dyplomacji Wenezueli Nicolas Maduro dostał od prezydenta Chaveza ważne zadanie. Wraz z grupą ekspertów ma się przyjrzeć krytycznie porozumieniu z Watykanem z 1964 roku.
„Modus Vivendi” podpisany przez władze Wenezueli z nuncjaturą apostolską w Caracas zobowiązał państwo do przekazywania Kościołowi katolickiemu części dochodów z eksportu ropy naftowej na działalność oświatową i programy socjalne. Hugo Chavez zamierza to zmienić. – W Wenezueli wszystkie religie są równe. Nie może być żadnych przywilejów – mówi.
Do MSZ w Caracas dzwonił już w tej sprawie z Watykanu zaniepokojony sekretarz stanu Tarcisio Bertone. Złe od lat stosunki lewicowego lidera z wenezuelskim Kościołem zaogniły się na początku lipca, gdy arcybiskup Caracas Jorge Urosa Savino otwarcie oskarżył Chaveza o wprowadzanie w Wenezueli komunistycznej dyktatury. Prezydent natychmiast zareagował, wyzywając kardynała od „troglodytów” i „nikczemników”. Radził mu, by lepiej zajął się księżmi pedofilami, a jemu pozwolił budować w Wenezueli „socjalizm XXI wieku”. „Wywodzi się z prawicowej, faszystowskiej ekstremy, z Opus Dei i z Opus nie wiem czego jeszcze. To oligarcha” – mówi o Urosie.
„Zejdźcie z obłoków, jaskiniowcy” – wezwał przywódców Kościoła prezydent, który jako dziecko służył do mszy. Wprawdzie po 11 latach władzy w styczniu publicznie obwieścił, że jest marksistą, ale teraz zapewnił, że wierzy w Boga.
Nie chce zrażać przywiązanych do wiary wyborców (z Kościołem katolickim identyfikuje się ponad 80 proc. z 28 mln Wenezuelczyków), zwłaszcza że wkrótce – 26 września – wyłonią oni nowy parlament. Co nie przeszkadza mu mówić, że choć „uznaje papieża jako szefa państwa, to – na miłość Boską – nie jest on żadnym ambasadorem Chrystusa na ziemi, bo Chrystus nie potrzebuje ambasadora”.