Okręt „Kursk” ze 118 osobami na pokładzie wypłynął na manewry na Morzu Barentsa 9 sierpnia 2000 roku. 12 sierpnia miał wystrzelić dwie torpedy. O godzinie 11.28 czasu moskiewskiego jedna z nich wybuchła. Fala uderzeniowa zniszczyła część okrętu. 23 marynarzom udało się zamknąć w 9. przedziale. Do dziś nie wiadomo, jak długo żyli. Właśnie w tej kwestii istnieje największa rozbieżność między oficjalną wersją wydarzeń a podejrzeniami rodzin ofiar. Śledczy twierdzą, że marynarze zginęli po kilku godzinach, rodziny, że żyli jeszcze ponad dwie doby. Gdy 21 sierpnia dotarła tam ekipa ratunkowa, było już za późno.
W swoich wnioskach prokuratura potwierdziła fakty, ale nie znalazła przyczyn. Torpeda wybuchła, ale wciąż nie wiadomo dlaczego. Krążą dwie wersje: według jednej okręt był niesprawny. Według drugiej „Kursk” zderzył się z amerykańską jednostką lub został trafiony przez amerykański pocisk. Co ciekawe, właśnie w ten ostatni scenariusz skłonni są wierzyć krewni nieżyjących marynarzy. „Tak jest łatwiej. Rodzinom ciężko jest przyznać, że jeśli wybuchła torpeda, to winni byli także członkowie załogi” – pisze „Nowaja Gazieta”.
– Dla mnie sprawa jest jasna. Przyczyną było uszkodzenie jednej z torped – mówi „Rz” Igor Kurdin, szef petersburskiego klubu byłych marynarzy okrętów podwodnych. – Do tego musiała dojść cała seria innych zaniedbań, których już dzisiaj nie da się odtworzyć – dodaje. Przypomina, że boja ratunkowa, która powinna w przypadku awarii wypłynąć na powierzchnię, była zablokowana. Wersja o amerykańskim ataku jest jego zdaniem wyssana z palca. – Na okręcie nie było żadnych śladów zewnętrznej ingerencji – podkreśla. W Rosji w sprawie „Kurska” wszystko już zostało powiedziane. Adwokat Borys Kuzniecow, który próbował ustalić prawdę, został „zmuszony” do emigracji. Rodziny zrezygnowały z walki w sądach i wycofały skargę z Trybunału w Strasburgu.
Tragedia „Kurska” była pierwszą wielką kompromitacją świeżo upieczonego prezydenta Władimira Putina. Popełnił wiele błędów, z których największym było to, że uwierzył w kłamstwa wojskowych, iż radzą sobie z akcją ratunkową. A gdy te kłamstwa wyszły na jaw, nikogo nie ukarał. Dzień po tragedii przyrządzał szaszłyki nad Morzem Czarnym.
Kurdin twierdzi, że gdyby Rosja od razu przyjęła oferowaną przez Zachód pomoc, marynarzy udałoby się uratować. – Ale wówczas nasze władze rozumowały jak w Związku Radzieckim. „Jak to, my nie damy rady? Pomoc? I to jeszcze od Zachodu?” – tłumaczy Kurdin. – Jedyną rzeczą, której Rosja nauczyła się po tej tragedii, to nie odwracać się, kiedy ktoś wyciąga do niej rękę – dodaje.