W piątek do stolicy Ekwadoru powrócił spokój, ale niemal każdą ulicę patrolowało wojsko. Wiele szkół i innych instytucji publicznych wciąż było nieczynnych. Dochodziło do plądrowania sklepów i banków. Kilkanaście godzin wcześniej to właśnie żołnierze uwolnili prezydenta, który uciekając przed zbuntowanymi policjantami schronił się w jednym ze stołecznych szpitali. Operacja trwała 35 minut.

– To był najsmutniejszy dzień w moim życiu. Gdyby nie wojsko, ta dzika horda, która chciała mnie zabić i pragnęła krwi, wtargnęłaby do szpitala i prawdopodobnie nie opowiadałbym tego teraz. Byłbym już na tamtym świecie – mówił tuż po uwolnieniu prezydent Rafael Correa. W oblężonym przez policjantów szpitalu spędził 12 godzin.

Wcześniej, gdy chciał przemówić do protestujących policjantów, w jego kierunku poleciał pojemnik z gazem łzawiącym. Został też oblany wodą i – jak twierdzili świadkowie – o mało się nie udusił.

Według Correi, który bardzo szybko po uwolnieniu z opresji pojawił się na balkonie pałacu prezydenckiego i przemówił do tłumów, to nie był zwykły protest policjantów. – Było tam wielu intruzów ubranych po cywilnemu, i wiemy, skąd pochodzili. To nie były zwykłe roszczenia płacowe, tylko prawdziwy spisek – mówił.

Oficjalnie policjantom chodziło o podwyżkę płac. Szef ekwadorskiego MSZ uważa jednak, że za spiskiem mógł stać były prezydent Lucio Gutierrez, który przeprowadził już raz pucz w 2000 r. Obalił wtedy Jamila Mahuada. Wszystkie kraje regionu stanęły murem za prezydentem Ekwadoru. Ich przywódcy mieli się w piątek spotkać w Buenos Aires. Correę poparły również USA.