– Wróciłem, by pomóc – oświadczył po wylądowaniu w niedzielę w stolicy Haiti. Rodzina Duvalierów rządziła tym krajem 29 lat. Jean-Claude był 19- latkiem, kiedy w 1971 roku przejął władzę po zmarłym ojcu Francois Duvalierze, z zawodu lekarzu, nazywanym pieszczotliwie „Papa Doc”, choć rządził krajem twardo, a prezydentem został (w 1957 r.) dzięki sfałszowanym wyborom. Zanim umarł, wyznaczył na następcę syna, zwanego „Baby Doc”.
Dzięki złowrogim Tontons Macoutes, osobistej policji Duvalierów, najmłodszy przywódca świata utrzymał władzę jeszcze dłużej niż jego ojciec. Uciekł z kraju, gdy po piętach deptali mu powstańcy. Osiadł na francuskim Lazurowym Wybrzeżu. Żył dostatnio, bo nim opuścił kraj w popłochu, wyprowadził ponoć z kasy państwa ponad 100 mln dolarów. Co jakiś czas napomykał, że chce wrócić do kraju. Trzy lata temu za pośrednictwem haitańskiego radia przeprosił rodaków za „błędy”. Prezydent René Préval powiedział wtedy, że prócz przebaczenia jest też sprawiedliwość. Haitańska organizacja obrońców praw człowieka RNDDH oskarża juniora o nieulegające przedawnieniu zbrodnie przeciw ludzkości (za jego rządów miało zginąć 60 tys. ludzi) i okradanie kasy państwa.
Teoretycznie mógłby zostać zatrzymany.
Władze Haiti twierdzą, że powrót wygnańca kompletnie je zaskoczył, ale na lotnisku na „Baby Doca” i jego żonę czekała godna pary prezydenckiej eskorta złożona z 15 motocyklistów i sześciu samochodów terenowych.
Zapewne nim zdecydował się na powrót, dostał gwarancje bezpieczeństwa. Premier Jean-Max Bellerive tłumaczył, że Jean-Claude Duvalier jak każdy Haitańczyk ma prawo wrócić do ojczyzny. – Oby tylko jego obecność nie skomplikowała już i tak napiętej sytuacji politycznej – dodał szef rządu. W dniu, w którym „Baby Doc” wylądował w Port-au-Prince, na Haiti miała się odbyć druga tura wyborów prezydenckich. Przełożono ją na później, bo wyborcy są przekonani, że wyniki pierwszej zostały sfałszowane. Mogłoby dojść do zamieszek.