Opublikowane w czwartek dane z najnowszego spisu powszechnego ukazały dramatyczne zmiany, jakie zaszły w chińskim społeczeństwie w ciągu ostatniej dekady. Najbardziej niepokojącym zjawiskiem jest błyskawiczne starzenie się społeczeństwa. Już 13 procent mieszkańców kraju ma ponad 60 lat – to o 3 pkt proc. więcej niż w 2000 roku. Liczba dzieci poniżej 14. roku życia wynosi natomiast 16 procent i jest mniejsza o 6 procent niż dekadę temu. Nikt nie ma wątpliwości, że to efekt uboczny wprowadzonej w 1979 roku polityki jednego dziecka, która miała doprowadzić do zahamowania błyskawicznego wzrostu populacji. Ponad trzy dekady temu chińskie władze uznały, że to właśnie niepohamowana chęć posiadania licznego potomstwa jest główną przyczyną biedy i problemów gospodarczych kraju. Zdecydowano więc, że rodzinom wolno będzie posiadać tylko jedno dziecko. Za każde kolejne płaci się wysokie kary, a państwo nie zapewnia nadprogramowym dzieciom darmowej szkoły i opieki zdrowotnej. W efekcie w ciągu ostatniej dekady wskaźnik płodności zmniejszono do 1,5 dzieci na kobietę– mniej niż w szybko starzejącej się Unii Europejskiej. Przez dziesięć lat liczba mieszkańców rosła wolniej, niż przewidywano, i zwiększyła się o 70 mln, do poziomu 1 mld 340 mln. Władze w Pekinie szacują, że od początku obowiązywania przepisów udało się zapobiec wzrostowi populacji aż o 400 mln osób.

Polityka wielu szkód

Większość ekspertów jest zdania, że w Chinach nadszedł czas, aby zrezygnować z polityki jednego dziecka. – Jej utrzymywanie będzie teraz przynosić więcej strat niż korzyści. Zacznie hamować rozwój gospodarczy kraju, a wywołane nią problemy społeczne zaczną być coraz bardziej dotkliwe – mówi „Rz" Tomas Sobotka z Wiedeńskiego Instytutu Demografii. Te problemy to m.in. ogromne dysproporcje między liczbą kobiet i mężczyzn. Rodziny skazane na posiadanie jednego dziecka decydują się w większości przypadków na chłopców. Mężczyźni mają bowiem większe szanse na sukces zawodowy i wzięcie na siebie obowiązku utrzymania rodziców na starość. Kobiety, które mają urodzić dziewczynkę, nagminnie dokonują aborcji. Z badań wynika, że przyczyną ponad 90 proc. zabiegów usunięcia ciąży jest właśnie perspektywa urodzenia dziewczynki.

Mniej dzieci w mieście

– Nawet gdyby zrezygnowano z restrykcyjnej polityki, przyrost naturalny nie musiałby gwałtownie wzrosnąć. Pokazują to liczne wyjątki wprowadzone przez władze. Mieszkańcy wsi mogą mieć dwójkę dzieci. Takie prawo mają też różne mniejszości. Poza tym Chińczykom w miastach nie zależy na posiadaniu licznego potomstwa – dodaje Sobotka. Najnowsze dane wskazują, że już połowa Chińczyków mieszka w dużych aglomeracjach. Dekadę temu było to 36 procent. Eksperci są zgodni, że masowa migracja ze wsi do miast i wielkich ośrodków przemysłowych umożliwiła dynamiczny rozwój gospodarczy kraju. Ale starzejące się społeczeństwo może wkrótce przyhamować rozwój kraju, który awansował niedawno na drugie miejsce wśród największych gospodarek świata. Ogromne środki zamiast na inwestycje będą szły na opiekę socjalną i system emerytalny.

Szukanie równowagi

Władze w Pekinie nie zamierzają na razie rezygnować z polityki jednego dziecka. Prezydent Hu Jintao powiedział podczas wtorkowego spotkania z przywódcami Partii Komunistycznej, że należy zmierzyć się z problemami demograficznymi, utrzymując niski przyrost naturalny. Zalecił jedynie, aby więcej uwagi poświęcono budowie systemu opieki socjalnej dla osób starszych. – Władze są w trudnej sytuacji. Z jednej strony kraju nie stać na szybki przyrost populacji, bo brakuje ziemi i mieszkań. Z drugiej starzenie się społeczeństwa spowoduje, że Chiny będą się wolniej rozwijać. Na razie władze uznały, że politykę jednego dziecka należy usprawnić, a odejście od niej stanie się możliwe, gdy niski przyrost naturalny nie będzie już wymagał ingerencji z zewnątrz – mówi „Rz" dr Yiyi Lu z Chatham House. – Przyrost naturalny udało się przyhamować jeszcze przed wprowadzeniem polityki jednego dziecka. To pokazuje, że chińskie władze są w stanie wywoływać pożądane zmiany w społeczeństwie poprzez zachęty, a nie przez represje. Nie wykluczam, że jeśli obiorą taką drogę, uda im się zminimalizować negatywne tendencje – mówi „Rz" Philip Kreager, demograf z Oksfordu.