Do urn poszło w niedzielę i poniedziałek 65 proc. z blisko 13 milionów uprawnionych (ponad ćwierć całego włoskiego elektoratu). Wybierano nowe władze w blisko 1300 gminach i 11 prowincjach.
Premier bardzo zaangażował się w ostrą, a chwilami wulgarną kampanię wyborczą w wielkich miastach, ogłaszając, że te wybory, choć lokalne, będą testem poparcia dla niego i jego rządu. O ile zwycięstwo lewicy w Bolonii i Turynie, tradycyjnie „czerwonych", nie jest niespodzianką, o tyle katastrofą dla Berlusconiego są rezultaty w Mediolanie.
Co prawda dojdzie tam do drugiej tury, ale wiązany z radykalną lewicą Giuliano Pisapia (48 proc.) pobił obecną centroprawicową burmistrz Letizię Moratti o 7 punktów procentowych i trudno sobie wyobrazić, by przegrał dogrywkę.
Mediolan to matecznik Berlusconiego i stolica włoskiego kapitalizmu. Tam się urodził i tam właśnie rozpoczął fenomenalną karierę – od dewelopera poprzez magnata medialnego po szefa rządu. Mediolan jest bogatym, nowoczesnym, prężnym miastem, któremu ton nadaje klasa średnia, mały i duży biznes, a więc polityczna klientela liberalnej centroprawicy Berlusconiego.
Co jeszcze bardziej wymowne, Berlusconi w charakterze lokomotywy wyborczej znów wystartował z pierwszego miejsca dzielnicowej listy do władz miejskich, ale otrzymał o połowę głosów mniej niż pięć lat temu. Jeszcze 14 miesięcy temu jego partia Lud Wolności pobiła lewicę na głowę w wyborach regionalnych. Trudno więc nie wiązać obecnej porażki z tym, co zdarzyło się potem.