Czy wraz z aresztowaniem głównodowodzącego sił Republiki Serbskiej w Bośni w latach 1992 – 1996 został zamknięty – jak ujął to podczas triumfalnej konferencji prasowej prezydent Serbii Boris Tadić – "najcięższy rozdział serbskiej historii"? Rzeczywiście, sytuacja przypomina obraz w chwilę po zakończeniu spektaklu: nie milkną owacje świata, aktorzy serbskiej sceny politycznej składają ukłony. Nawet zapowiedziane przez serbskich radykałów i piłkarskich kibiców demonstracje protestacyjne nikogo nie niepokoją. Hałas, jaki wywołają, przyrównać można do huku, jaki towarzyszy demontowaniu dekoracji teatralnych.
Prezydent Tadić użył Ratka Mladicia niczym łupu rzuconego pod nogi przybyłej do Belgradu szefowej unijnej dyplomacji, baronessie Catherine Ashton. Biorąc pod uwagę, że na czwartek zaplanowano również kuluarowe spotkanie głównego prokuratora trybunału haskiego Serge'a Brammertza z jego serbskim odpowiednikiem, prokuratorem ds. ścigania zbrodni wojennych Vladimirem Vukčeviciem, przeprowadzenie akcji służb akurat w tym dniu może zastanowić wszystkich, którzy podejrzewali, że Belgrad już dawno namierzył Mladicia. Czy rzeczywiście pozwalano mu tkwić w domku na prowincji, czekając na najdogodniejszy moment, by rzucić generała na szalę negocjacji? Być może władze Serbii uznały po prostu, że nie sposób już dłużej czekać. 6 czerwca Brammertz ma przedstawić Radzie Bezpieczeństwa ONZ sprawozdanie o współpracy Serbii z trybunałem, które może rozstrzygnąć o dalszych losach procesu akcesyjnego. Wobec wcześniejszych wielokrotnych zapewnień władz w Belgradzie, że miejsce pobytu najbardziej poszukiwanego człowieka w Europie nie jest im znane, sytuacja ta jest dość kłopotliwa. Na razie jednak nikt łaskawie tego nie zauważył.
Mladić nie odegra już chyba żadnej roli w serbskiej historii. Dożyje pewnie swych dni w areszcie w Hadze lub w luksusowym więzieniu. Od wojny o zachowanie prymatu Serbii w Jugosławii jego zwolennicy ponieśli kolejne klęski. Belgrad stracił kontrolę nad Czarnogórą i Kosowem, do dziś nie może się też podźwignąć z zapaści gospodarczej. Zwolennicy Wielkiej Serbii stali się europragmatykami lub funkcjonują w swoistej niszy, wydając niskonakładowe pisemka i organizując akademie wspomnieniowe.
Warto jednak pamiętać, że 51 proc. Serbów jest przeciwnych wydaniu go Hadze, 30 proc. uważa go za bohatera, a jedynie 7 proc. zadeklarowało, że przyjęłoby 10 mln euro nagrody za wydanie go w ręce władz. Takie postawy nie oznaczały poparcia dla masakry w Srebrenicy. Mladić stał się po prostu dla znacznej większości Serbów symbolem – wyjątkowo niefortunnym, dodajmy – sprzeciwu wobec zbyt jednostronnych interpretacji wojny w Bośni dokonywanych przez Zachód.
Serbię w związku z akcesją do Unii czeka najpoważniejsze wyzwanie, znacznie większe niż aresztowanie emerytowanego generała: uregulowanie kwestii Kosowa. Pozostaje mieć nadzieję, że "ikoną" serbskich racji na tym terytorium stanie się ktoś inny niż były dowódca komunistycznej JNA, na którym ciąży śmierć tak wielu cywilów.