Jeorjos Papandreu, premier pogrążonej w kryzysie Grecji, jeszcze nigdy nie był tak ostro krytykowany ze wszystkich stron. Decyzja o ogłoszeniu referendum w sprawie pakietu ratunkowego dla Grecji wywołała szok w Unii Europejskiej. Gromy na głowę premiera sypią się także w kraju. Jego dymisji zaczęła się domagać nawet część posłów rządzącej socjaldemokracji PASOK. Na znak protestu mandat złożył kolejny deputowany. W efekcie partia ma już tylko 152 przedstawicieli w 300—osobowym parlamencie. A to oznacza, że szef rządu będzie miał spore problemy z przetrwaniem zapowiedzianego na piątek głosowania w sprawie wotum zaufania
– Premier był tak słaby, że zdecydował się na bardzo ryzykowną polityczną grę, która ma umożliwić dalsze reformy – mówi „Rz" dr Vassillis Monastiriotis, ekonomista z London School of Economics. Ale wielu ekspertów uważa, że decyzja o referendum to gwóźdź do trumny dla Grecji, a może też całej strefy euro.
– Grecja straciła resztki wiarygodności. Jej bankructwo jest przesądzone. Potem zaczną się naciski, aby opuściła strefę euro – przekonuje „Rz" dr Alfred Pijpers z holenderskiego instytutu Clingendael.
Jeorjos Papandreu od miesięcy próbuje przeforsować reformy, które mają uratować Grecję. Jej gospodarka skurczyła się w tym roku o 5,5 proc. i jak wynika z szacunków, w przyszłym zmaleje o kolejne 3 proc. Bezrobocie wynosi już 18 proc. i stale rośnie.
Za każdym razem, gdy parlament zatwierdza kolejne oszczędności, na ulice wychodzą tłumy demonstrantów. Przeciwko cięciom wydatków i wyższym podatkom protestuje głównie rozbudowany sektor publiczny, który wciąż zatrudnia jedną piątą wszystkich pracowników. Co chwilę strajkują lekarze, nauczyciele i urzędnicy skarbówki. Gwałtowny przebieg mają protesty studentów, chociaż w ich przypadku cięcia sprowadzają się głównie do odebrania im prawa do darmowych podręczników.