Putin jak Kaddafi czy Aleksander II

Władza decyduje się na gesty pojednania, wyciągając wnioski z ostatnich protestów klasy średniej

Publikacja: 23.12.2011 00:44

Putin jak Kaddafi czy Aleksander II

Foto: ROL

Korespondencja z Moskwy

W rosyjskim Internecie krążą zdjęcia przedstawiające Putina jako Kaddafiego. I nietrudno tu spotkać ludzi uważających, że premiera czeka los libijskiego dyktatora. Może nawet nie w sensie fizycznym, ale na pewno politycznym. Ale równie łatwo spotkać sądzących, że nawet jeśli Władimir Władimirowicz na moment stracił pełnię kontroli nad wydarzeniami, to jest na drodze do jej odzyskania.

Po wielkich sukcesach, czyli udanej akcji kontroli wyborów, która unaoczniła skalę fałszerstw, i kilku demonstracjach – z 25-tysięczną manifestacją na placu Błotnym na czele – opozycja zabuksowała. Pisząc ten tekst, nie wiem jeszcze, czy mający odbyć się w sobotę na Prospekcie Sacharowa kolejny ogólnoopozycyjny wiec powtórzy sukces Bołotnoj Płoszczadi.

Nawet jednak jeśli tak, to zaraz zaczną się ferie zimowe. Pierwsze kilkanaście dni stycznia, w czasie których w Rosji nigdy nie dzieje się nic, urzędy są zamknięte, ci, których na to stać, odpoczywają za granicą, a wszyscy inni – na daczach. I dopiero gdy ferie miną, okaże się, czy opozycja znalazła metodę na utrzymanie wrzenia w kotle.

Gdyby tak było, niewykluczony byłby taki rozwój wydarzeń, w którym do zwołanych na

4 marca wyborów prezydenckich nastroje antyrządowe ogarnęłyby szersze niż obecnie kręgi. W którym opozycji, na fali rosnącej polityzacji inteligencji i młodzieży, udałoby się te wybory monitorować jeszcze skuteczniej niż parlamentarne. A z kolei urzędnicy byliby trochę przestraszeni, więc mniej skłonni do zbyt nachalnego fałszowania wyników.

Siła spokoju

– To byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby któryś z oficjalnych kandydatów na prezydenta chciał i potrafił nawiązać autentyczny sojusz z ruchem protestu – mówi „Rz" Władysław Inoziemcew, opozycyjny ekonomista i publicysta.

Wtedy nie tylko Putin nie zwyciężyłby w pierwszej turze (co traktowane jest jako sprawdzian siły jego przywództwa), ale wręcz w drugiej turze mogłoby dojść do wyrównanej walki. Walki, w której Władimir Władimirowicz zmierzyłby się z... No właśnie. Odpowiedź na to pytanie to najważniejsza chyba przyczyna, dla której taki wariant (wcale nie nieprawdopodobny: w ostatnim sondażu ośrodka WICOM chęć głosowania na Putina w pierwszej turze deklaruje jedynie 41 procent ankietowanych) obarczony jest aż tak ogromnymi znakami zapytania.

Można bowiem sobie wyobrazić, że głosy protestu – oddawane, tak jak w wyborach parlamentarnych, po prostu na dowolnego kandydata niebędącego Putinem – wywalczą drugą turę. Ale gdy do niej dojdzie, przeciw Putinowi wystąpi już tylko jeden oponent.

I tu zaczyna się problem. Bo czy nowy elektorat protestu, składający się w większości ze studentów i wielkomiejskiej klasy średniej, będzie naprawdę skłonny zagłosować na któregoś z liderów „systemowej opozycji", którzy – łagodnie mówiąc – nie wzbudzają entuzjazmu Rosjan?

Dodajmy, że Kreml nie zasypia gruszek w popiele. I wyraźnie już widać, że ma zamiar spacyfikować falę protestu, stosując momentami przemoc, ale przede wszystkim – manipulację. O ile dzień, dwa dni po wyborach władza była zagubiona, o tyle potem wypracowała linię, której konsekwentnie się trzyma.

A więc po pierwsze – siła spokoju. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?" – mówi rząd. Wyniki wyborów do Dumy są ważne, nic tu nie uzyskacie, choćbyście się nie wiem jak szarpali.

Po drugie – nie drażnić ludzi bez konieczności. Na ulicach Francja elegancja, władza godzi się na kolejne demonstracje, policja stara się być uprzejma i nie stosować przemocy bez potrzeby.

Po trzecie – służby specjalne zachowują się odwrotnie. Dostały wyraźnie carte blanche na operacje, których celem jest rozbicie frontu protestu i polityczna eliminacja najbardziej niebezpiecznych jego uczestników. Takich jak np. Borys Niemcow. 20 grudnia na skandalizującym portalu pojawiły się nagrania jego rozmów telefonicznych, w oczywisty sposób dokonane przez FSB.

Niemcow wyraża się tam pogardliwie o większości antyreżimowych demonstrantów jako o „tchórzliwych pingwinach", którzy boją się omonowskich pałek. A mówiąc o konkurujących z nim innych przywódcach ruchu protestu, używa, jak to określają Rosjanie, nienormatywnej leksyki, czyli rzuca mięsem. Dotąd czegoś takiego władza nie robiła.

Byle nie było gorzej

Niemcow zareagował dojrzale – szybko przeprosił tych, których obraził. Ale tak w ogóle rozbijanie niesystemowej opozycji nie wydaje się niewdzięcznym zadaniem. Jej liderzy są bowiem nieprawdopodobnie skłóceni. Symbolem tego może być fakt, że nie udało im się wypracować wspólnej strategii przed wyborami parlamentarnymi.

Symbolem mogą też być 24 godziny pertraktacji na temat miejsca demonstracji 10 grudnia. Część liderów ogarnięta bitewnym szałem odsądzała wówczas tych, którzy gotowi byli zgodzić się na proponowane przez władze przeniesienie miejsca manifestacji w zamian za zgodę na zwiększenie jej liczebności, od czci i wiary, a określenia typu „agent FSB" fruwały w powietrzu.

Po czwarte – dla zbuntowanego „liberalnego ludu" przeznaczone jest opium, czyli zabranie wiatru z żagli opozycji poprzez zaoferowanie jej zwolennikom nowych liberalnych propozycji.

Taką konstrukcją jest ewidentnie Michaił Prochorow. Ten multimiliarder już kilka miesięcy temu miał być wykorzystany przez Kreml w podobnym celu. Wtedy miał reanimować ledwie zipiącą partyjkę Prawoje Dieło i zrobić z niej wewnątrzsystemową partię radykalnie wolnorynkową. Nie do końca chyba zrozumiał, o chodzi, zaczął się bowiem uniezależniać, trzeba było brutalnie odsunąć go od polityki.

Ale teraz się przyda. Z jednej strony zabierze głosy nie Putinowi przecież, tylko ewentualnie opozycji. Z drugiej ze swym radykalnym gospodarczym liberalizmem może być dla Władimira Władimirowicza świetnym kontrapunktem – dopiero na jego tle będzie widać, kto naprawdę dba o lud...

Po piąte – dla zbuntowanej elity przeznaczone jest inne opium, czyli strach przed alternatywą. – Niestety, Rosja nie jest krajem ewolucyjnym, tylko rewolucyjnym – powiedziała wnuczka Nikity Chruszczowa Nina. Ta obserwacja urosła do rangi obsesji sporej części liberalnej inteligencji, dla której głównym problemem wydaje się nie kwestia, jak pozbyć się Putina, ale obawa, że potem zrobi się jeszcze gorzej.

Przejawia się to przede wszystkim strachem przed wybuchem rosyjskiego nacjonalizmu, który obecna władza trzyma pod kontrolą. Strach ten jest osadzony w XX-wiecznych trudnych doświadczeniach Rosji. Wzmacniany zaś poczuciem wyobcowania z własnego narodu. Bo spora część rosyjskiej inteligencji swego narodu nie rozumie i odrzuca go.

Gdy miesiąc temu Moskwa stała się miejscem religijnego fenomenu, jakim były milionowe kolejki do największej relikwii prawosławia – Pasa Bogarodzicy, demokratyczne gazety i portale przepełnione były komentarzami wyrażającymi niezrozumienie i wręcz pogardę dla stojących w kolejce ludzi. Pisali je publicyści, którzy na co dzień, często z dużą dozą odwagi, walczą o demokrację.

Władza gra na tych nastrojach. Szara eminencja Kremla Władysław Surkow od 4 grudnia spotyka się z rozmaitymi postaciami z kręgów liberalnych. W efekcie tych spotkań znany demokratyczny publicysta Leonid Radzichowski zaczyna snuć wizje, w których największym zagrożeniem dla współczesnej Rosji jawi się nie reżim, tylko „putinofobia".  I w których władza sama się ogranicza, tworzy „liberalne imperium", ku jakiemu zmierzał w XIX wieku Aleksander II, a za dziesięć lat abdykuje na rzecz „partii ludzi poczytalnych", którą w międzyczasie demokratyczna inteligencja zdąży stworzyć...

Rebelia klasy średniej

Rząd wykonuje gesty mające wzmocnić takie wizje. Od symbolicznych – jak gratulacje wysłane przez Putina do szefa demokratycznego radia Echo Moskwy z okazji 56. urodzin. Aż po polityczne, jak zapowiedź przywrócenia wyborów gubernatorów. Co prawda tylko spośród kandydatów zatwierdzonych przez Putina, ale zawsze...

To reakcje na grudniowy bunt. Jest też rezultatem społecznych zmian zachodzących w Rosji. To rebelia kształtującej się klasy średniej, której przestaje wystarczać dobrobyt i swoboda podróży. Zaczyna ona odczuwać potrzebę wolności politycznej i godności, której reżim jej pozbawia.

Korespondencja z Moskwy

W rosyjskim Internecie krążą zdjęcia przedstawiające Putina jako Kaddafiego. I nietrudno tu spotkać ludzi uważających, że premiera czeka los libijskiego dyktatora. Może nawet nie w sensie fizycznym, ale na pewno politycznym. Ale równie łatwo spotkać sądzących, że nawet jeśli Władimir Władimirowicz na moment stracił pełnię kontroli nad wydarzeniami, to jest na drodze do jej odzyskania.

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021