Z perspektywy Warszawy konflikt wokół polskiej mniejszości na Litwie wydaje się nieskomplikowany, może wręcz wyolbrzymiony. Kilka dni pobytu w Wilnie i rozmowy z litewskimi oraz polskimi politykami mogą spowodować, że uznamy go za nierozwiązywalny. Oznacza to, że Polska musi bardzo starannie i całkiem od nowa przemyśleć swoją politykę wobec Litwy. Inaczej tego klinczu nie da się przełamać.
Pozornie rzecz jest prosta: miejscowi Polacy skarżą się na kilka problemów, takich samych od 20 lat. Zwrot ziemi zabranej za czasów ZSRR, w Wilnie i okolicy szczególnie niekorzystny dla Polaków; pisownię polskich nazwisk, obecnie (poza nielicznymi wyjątkami) wyłącznie litewską; tabliczki z polskimi nazwami ulic w miejscowościach, gdzie mieszkają Polacy, dziś nie do przyjęcia dla Litwinów; zagwarantowanie praw polskiej oświacie, ostatnio mocno ograniczanych. Dlaczego nie można tego rozwiązać? I jeszcze więcej: czemu litewscy Polacy skarżą się, że ich sytuacja się pogarsza, zwłaszcza po przyjęciu dyskryminującej mniejszości nowej ustawy oświatowej? O co właściwie chodzi?
Grupa polskich dziennikarzy, podczas wyjazdu zorganizowanego przez Fundację im. Bronisława Geremka, miała okazję spotkać się z ludźmi bezpośrednio w cały ten konflikt zaangażowanymi. Z jednej strony premier, minister oświaty, doradcy pani prezydent, z drugiej – działacze Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL). Plus litewscy intelektualiści, ci, którzy opowiadają się za dobrymi stosunkami z Polską, i przedstawiciele polskiej oświaty.