Piątek jest dniem, w którym w świecie arabskim ustępują dyktatorzy i zmieniają się rządy. W tym dniu w meczetach gromadzą się tłumy, które po wyjściu ze świątyń podejmują antyrządowe marsze i demonstracje. Nic więc dziwnego, że właśnie w piątek syryjska opozycja postanowiła pokazać światu swą siłę i skalę społecznego niezadowolenia z rządów prezydenta Baszara Asada.
Podobno tylko w jednej prowincji Idlib na ulice wyszło ćwierć miliona ludzi. Podobnie było w innych częściach kraju. Celem olbrzymich demonstracji miało być pokazanie Asadowi, że Syryjczycy mają go już dość. – Ten piątek będzie dniem wyjątkowym. Zrobimy wielki krok ku wolności – zapowiadał jeden z przywódców opozycji Abu Hiszam.
Asada nie udało się jednak obalić, przynajmniej na razie. Tego dnia zmobilizowała się bowiem nie tylko opozycja, ale również służby bezpieczeństwa. W miastach Hama, Dera i Homs doszło do brutalnych pacyfikacji opozycyjnych wieców. Starcia miały miejsce również niemal we wszystkich dzielnicach na przedmieściach Damaszku.
Do najpoważniejszych incydentów doszło na terenie dzielnicy Douma, gdzie na ulice wyszło około 70 tysięcy ludzi. Gdy nie udało się rozproszyć tłumów za pomocą pocisków z gazem łzawiącym i pałek, służby bezpieczeństwa otworzyły ogień. Podobnie jak w innych miastach użyto ostrej amunicji. Według opozycji w jednym z miast ludzie Baszara wrzucali w tłum bomby wypełnione gwoździami.
Rannych zostało kilkaset osób, a zabitych co najmniej 34 (gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz", ostateczne rozmiary masakry nie były jeszcze znane).