Kryzys wymusił głębokie cięcia w budżecie obronnym Stanów Zjednoczonych. Pentagon szykuje się do zmniejszenia liczby wojsk lądowych o co najmniej osiem (z 570 tys. do 490 tys. żołnierzy), jednak oszczędności nie dotkną wszystkich. Jak poinformował „The Wall Street Journal", sekretarz obrony Leon Panetta chce zwiększyć o 30 proc. liczbę dronów. Liczba komandosów w ciągu czterech lat ma wzrosnąć z 63,7 do 73 tys.
Krótkie wojny
– To znak przyszłości – mówią zgodnie „Rz" dr Alexis Crow z brytyjskiego think-tanku Chatham House i gen. Bolesław Balcerowicz z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW, były rektor-komendant Akademii Obrony Narodowej. – W dobie, w której wojny z użyciem mas wojska wydają się być czymś przebrzmiewającym, utrzymanie wielosettysięcznej armii nie jest konieczne – zauważa gen. Balcerowicz, kładąc nacisk na skokowy postęp w dziedzinie nowych technologii.
To między innymi dzięki nowym rodzajom broni Pentagon, zamiast utrzymywać tylu żołnierzy, by w razie czego móc prowadzić dwie wojny lądowe jednocześnie, położy nacisk na przygotowanie do prowadzenia mniejszych, szybkich operacji. Używane w nich będą siły specjalne operujące z niewielkich baz rozsianych po sojuszniczych krajach na całym świecie, np. w Darwin w Australii.
– To zapowiedź wojny jako zarządzania kryzysem. Chodzi o szybkie, decydujące operacje, podczas których dany kraj stara się uniknąć użycia sił lądowych – zauważa dr Alexis Crow.
Eksperci nie mają wątpliwości, że używanie samolotów bezzałogowych jest znacznie mniej ryzykowne i znacznie zmniejsza również ryzyko polityczne, jakie ponosi amerykański prezydent, podejmując decyzję o nowej operacji. – Kluczowe znaczenie ma też fakt, że Amerykanie toczą raczej wojny z wyboru, a nie z konieczności