Wcześniej telewizja Fox News informowała – powołując się na źródła w Białym Domu – że Izrael może zaatakować w 2012 roku. Jak jednak zauważa „Washington Post", pierwszy raz któryś z wysokich rangą urzędników USA użył tak konkretnych ram czasowych.
– Administracja Baracka Obamy mogła w ten sposób próbować wystraszyć Izrael i odwieść go od takiego pomysłu. Wiadomo bowiem, że konflikt z Iranem to ostatnia rzecz, której chciałby przed listopadowymi wyborami prezydenckimi Biały Dom – mówi „Rz" dr James Carafano, ekspert ds. bezpieczeństwa z waszyngtońskiej Fundacji Heritage. – Jednocześnie takie oświadczenie Amerykanów może być też sposobem na to, aby nastraszyć Irańczyków i zmusić ich, aby wreszcie zasiedli do stołu negocjacyjnego i poszli na ustępstwa – dodaje.
Izrael nie chce jednak dużo dłużej czekać na efekty dyplomatycznych rozmów i zachodnich sankcji. Szef izraelskiego wywiadu wojskowego gen. Awiw Koczawi oświadczył, że Iran potrzebuje roku, aby zbudować pierwszą bombę atomową. A jeśli nadal będzie wzbogacał uran, który już zgromadzi, to będzie mógł zbudować nawet cztery tego typu pociski.
– Ktokolwiek mówi „później", może się przekonać, że później będzie już za późno – przekonuje z kolei minister obrony Izraela Ehud Barak. Według Associated Press nie tylko Amerykanie, ale również inni zachodni sojusznicy Izraela ciężko pracują, aby odwieść ten kraj od podjęcia decyzji o ataku na irańskie instalacje atomowe. Przekonują, że nie tylko nie osłabiłby on reżimu w Teheranie, ale wręcz przeciwnie – jeszcze go wzmocnił.
Tymczasem Izrael potrzebuje USA choćby po to, aby zniszczyć zbudowane 60 metrów pod ziemią bunkry, w których ukryte mają być instalacje nuklearne. Amerykanie mają bowiem nie tylko specjalne bomby do ich niszczenia, czyli tzw. MOP, ale Pentagon mógłby także użyć minibomb atomowych. Eksperci nie sądzą jednak, żeby Obama chciał przejść do historii jako pierwszy prezydent od czasów Trumana, który zrzucił bombę atomową na ludzi.