Władze w Teheranie robiły wiele, żeby zachęcić wyborców, aby dziś tłumnie ruszyli do urn, by wybrać członków parlamentu. Minister wywiadu Hejdar Moslehi ostrzegał Irańczyków przed spiskami, których celem jest powstrzymanie ludzi od oddania głosów. – USA boją się wysokiej frekwencji w irańskich wyborach – donosiła rządowa telewizja. – Udane wybory będą dla naszych wrogów ciosem – przekonywał zaś sam ajatollah Chamenei. Wielkim ciosem dla samego ajatollaha okazały się nałożone przez Zachód sankcje, które uderzyły w przedsiębiorców oraz klasę średnią i znacznie osłabiły pozycję Chameneiego.
Władze liczą, że głosy odda 65 proc. z 48 milionów Irańczyków uprawnionych do głosowania. Zdaniem ekspertów taki wynik będzie jednak bardzo trudny do uzyskania. To bowiem pierwsze wybory od 2009 roku, gdy po reelekcji Mahmuda Ahmadineżada na ulice wyszły tłumy demonstrantów oskarżających władze o fałszowanie wyników. Wówczas protesty krwawo stłumiono, co znacznie osłabiło wiarę Irańczyków w wagę ich głosu. – Reżim coraz ostrzej rozprawia się z jakąkolwiek formą sprzeciwu, coraz agresywniej tłumi wolność wypowiedzi i zabezpieczył się już przed wybuchem nowych protestów. Chociaż miliony Irańczyków są niezadowolone z obecnego reżimu, to nie wierzę, by te wybory mogły doprowadzić do zmian w Iranie. Nadal pozostanie ten sam najwyższy przywódca i ten sam prezydent – mówi „Rz" Larry Haas, waszyngtoński ekspert ds. Iranu.
Podobnego zdania jest wielu opozycjonistów, którzy ogłosili bojkot wyborów. – Reformatorzy domagają się demokratycznych wyborów opartych na procedurach i zasadach zachodniej Europy. Na to natomiast nie ma zgody władz – mówi „Rz" dr Hossein Heirani-Moghaddam z Uniwersytetu w Oksfordzie. Opozycjoniści przeciwstawiają się też procedurze weryfikacji kandydatów przez Radę Strażników Rewolucji, która do walki o 290 miejsc w parlamencie dopuściła w tym roku 3400 osób – niemal wyłącznie konserwatystów – z ok. 4,5 tys. zgłoszonych nazwisk. Według „The Wall Street Journal" odrzuceni zostali ci, którzy zdaniem Strażników Rewolucji są za mało religijni, za mało lojalni wobec ajatollaha Chameneiego lub mogą być związani z opozycyjnymi reformatorami. Niektórzy liderzy opozycji trafili do więzień lub umieszczono ich w areszcie domowym, a sprzyjające im media zamknięto lub uciszono po prostu niepokornych dziennikarzy. Za kratki trafiło kilkudziesięciu znanych reporterów – podał „New York Times".
Zdaniem komentatorów dzisiejsze wybory powinny przynieść odpowiedź na pytanie, czy mocniejszy jest obóz ajatollaha – teoretycznie najwyższego przywódcy Iranu – czy obóz prezydenta Mahmuda Ahmadineżada, któremu od czasu, gdy w 2005 r. został wybrany po raz pierwszy, udało się znacznie poszerzyć wpływy. Obie strony wzajemnie oskarżają się o korupcję i nadużycia władzy.
– Choć tarcia między prezydentem a ajatollahem są bardzo widoczne, to wątpię, by Ahmadineżad był w stanie pokonać Chameneiego. To do ajatollaha należy zawsze ostatnie słowo – zauważa Haas. —magm