W Wielkanoc wschodni chrześcijanie witają się słowami: „Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał”. A co to właściwie oznacza „Chrystus zmartwychwstał”?
Odprawiałem kiedyś wczesnym rankiem eucharystię w Grobie Pańskim w Jerozolimie. To był Wielki Post, obok mnie dwie, może trzy osoby, bo tam się więcej nie zmieści, a ja odprawiałem mszę świętą o zmartwychwstaniu. I najbardziej z tego zapamiętałem odczucie świeżości. Świeżości „wielkanocnego poranka” pośrodku Wielkiego Postu, świeżości życia pośrodku grobu. Może czegoś takiego doświadczyły tamtego poranka kobiety, uczennice Chrystusa, a potem Piotr, apostołowie, uczniowie z Emaus... Rozbłysku sensu, świadomości tego, że nic na tym świecie nie może zostać uznane za zagubione, że i duch, i materia są dla Boga ważne, a my nie jesteśmy tylko produktem materii.
A co oznacza to zmartwychwstanie dla samej osoby Chrystusa? Czy to zwyczajny powrót do życia, czy jakaś forma ponownego stworzenia, a może odtworzenia w nowym wymiarze Jego postaci?
Dotykamy tu najważniejszego punktu współczesnej apologii chrześcijańskiej. W liberalnym myśleniu teologicznym sprowadza się zmartwychwstanie do przeżycia i doświadczenia uczniów. Zdaniem myślicieli z tego nurtu zmartwychwstanie to w istocie przeżycie zgromadzenia na nowo uczniów i ich subiektywny odbiór pewnych doświadczeń: przeżycia zbawczego wymiaru krzyża, przebaczającej mocy Boga, odwagi w obliczu śmierci i wszystkich okropności świata. Pytanie o obiektywność tego przeżycia jest zaś przez nich odrzucane albo pomijane. A w przekazach nowotestamentowych mamy na pierwszym miejscu do czynienia z innym opisem. Zmartwychwstanie, według nich, dokonuje się przede wszystkim w Jezusie Chrystusie. W Nim dokonuje się coś nowego. To jest ten sam Jezus, który robi wszystko, by pokazać to uczniom. Pokazuje im blizny i ślady męki, spożywa z nimi posiłek…