– Wytrzymajcie jeszcze trochę, lepsza Ameryka zaczyna się dziś. To już początek końca rozczarowań rządami Obamy – przekonywał we wtorek wieczorem swoich zwolenników Romney w „prezydenckiej mowie", wygłoszonej w New Hampshire tuż po zdecydowanym zwycięstwie w prawyborach w Connecticut, w Nowym Jorku, Pensylwanii, Delaware i Rhode Island.
Republikański polityk nie mógł jeszcze co prawda formalnie ogłosić zwycięstwa nad partyjnymi rywalami – Newtem Gingrichem i Ronem Paulem – ponieważ nie przekroczył magicznej granicy 1144 delegatów, koniecznych do uzyskania nominacji Partii Republikańskiej na prezydenta. Jego przewaga jest jednak miażdżąca. Od stycznia Romney zdobył już głosy 844 delegatów, Gingrich 137, a Ron Paul 79. Najważniejsze amerykańskie media już ogłosiły, iż jego partyjne zwycięstwo jest w praktyce pewne.
Mitt Romney skupia się więc teraz wyłącznie na walce z najgroźniejszym przeciwnikiem: prezydentem Barackiem Obamą. – Zaczynamy kampanię, której celem jest przyciągnięcie każdego Amerykanina czującego w głębi serca, że stać nas na więcej – oznajmił republikanin, podkreślając, że chociaż przez ostatnie cztery lata Barack Obama robił, co potrafił, to Ameryka naprawdę może radzić sobie lepiej.
Republikanin zarzuca też obecnemu gospodarzowi Białego Domu, że nie spełnił najważniejszych obietnic z 2008 roku i nie przyniósł Amerykanom ani tak pożądanej „zmiany", ani „nadziei". – Czy łatwiej jest wam związać koniec z końcem? Łatwiej sprzedać lub kupić dom? Zaoszczędziliście już na emeryturę? Zarabiacie więcej? Macie lepsze perspektywy na awans? Płacicie mniej za benzynę? – pytał retorycznie były gubernator Massachusetts, który stara się przedstawiać jako obrońca amerykańskiej klasy średniej.
Nawiązując do słów kampanijnego menedżera demokratycznego prezydenta Billa Clintona: „Gospodarka, głupcze!", Romney podkreślał także: – Nadal chodzi o gospodarkę i... my nie jesteśmy głupi.